Rozdział 2 - Agresja

Michał otworzył oczy gdy tylko usłyszał muzykę, która dolatywała z komputera, włączającego się automatycznie o zadanej godzinie. Poczuł, że coś przygniata go delikatnie do łóżka. Zerknął w dół i zobaczył głowę Rafała leżącą na swojej klatce piersiowej. Lekko uchylone usta chłopca nadawały jego twarzy niewinny wyraz. Rozjaśniona grzywka rozsypała się, łaskocząc skórę Michała. Ramię chłopca obejmowało talię bruneta, zupełnie jakby przez sen szukał bliskości. Michał odgarnął blond kosmyki z jego twarzy.
Jaki piękny, pomyślał i delikatnie pogłaskał jego policzek. Rafał westchnął cicho i poruszył się, przesuwając ramię niżej. Jego łokieć otarł się o krocze bruneta.
Michał westchnął głośno i zamknął oczy, czując przyjemny dreszcz i narastające podniecenie.
Chłopcy, wstawajcie!― doleciał z dołu głos porucznika. ―Już po ósmej.
Delikatnie potrząsnął ramieniem Rafała.
Hej, obudź się.
Jasnobrązowe oko otwarło się i spojrzało na niego.
Nagle Rafał zerwał się i usiadł na łóżku tyłem do niego, czerwieniąc się jak świeżo wypalona cegła.
Yhm... wybacz, to wyglądało dość dziwnie...― wymamrotał.
Ale co wyglądało dziwnie?
No, to przytulanie się do ciebie.
Nie widzę w tym niczego dziwnego― powiedział Michał spuszczając stopy na zimną posadzkę. ―Chyba ci się podobało, bo spałeś jak zabity.
Tak, było... miło i ciepło― zająknął się Rafał.
Cieszę się― uśmiechnął się brunet.
Odrzucił koc i wstał, prostując ramiona i przeciągając się. Dotknął ręką opatrunku na lewym ramieniu i odwrócił się do Starzyńskiego juniora.
Moje ramię― powiedział ―prawie nie boli. Dziękuję za opatrunek.
Nie ma za co― powiedział Rafał i spuścił skromnie wzrok, zatrzymując go na odznaczającej się w spodenkach niebieskookiego, imponującej erekcji. Poczerwieniał ponownie i wbił wzrok we własne stopy.
Cieszę się, że mogłem ci pomóc― powiedział cicho i zerwał się z łóżka, zasłaniając dłońmi krocze ―Ja pójdę się umyć pierwszy, dobrze?
Wybiegł z pokoju nie czekając na odpowiedź. Michał uśmiechnął się do siebie, nie mogąc pozbyć się myśli o delikatnym ciele Rafała, obejmującym go w nocy.

##

Starzyński senior postawił przed chłopcami talerze z jajecznicą i po kubku gorącego kakao..
Jedzcie, ja muszę na godzinkę wstąpić na posterunek, zabrać rzeczy Michała.
Moje rzeczy?― zapytał brunet.
Wszystko co miałeś przy sobie w chwili zatrzymania― wyjaśnił. ―Za trzy dni będę musiał zawieźć cię do izby dziecka, a twoje rzeczy pojadą razem z tobą i będą w tamtejszym depozycie, aż do momentu znalezienia twoich opiekunów.
Rozumiem― powiedział Michał, chwycił za widelec i zaczął z apetytem pochłaniać jedzenie. ―Czyli przywiezie pan te rzeczy tutaj?
Zgadza się― potwierdził porucznik. ―A teraz jedzcie. Na którą do szkoły?― zapytał syna.
Tato, czy muszę...
Musisz― przerwał mu. ―Koniec z opuszczaniem szkoły, do tej pory byłem pobłażliwy, ale dosyć tego.
No tato, ale chociaż kiedy Michał tu jest...
Nie, nie będzie żadnych wyjątków― porucznik znowu przerwał synowi. ―Na którą?
Na dziewiątą trzydzieści― odburknął Rafał i zaczął bez entuzjazmu dźgać widelcem jajecznicę.
W takim razie nic się nie stanie, jak Michał zostanie sam przez jakieś dwadzieścia minut. Włączysz mu jakiś film na komputerze, albo muzykę i pójdziesz do szkoły. Czy to jest jasne?
Tak, tato― mruknął junior i wziął do ust kęs niemal już zimnej jajecznicy.
Cieszę się, że się rozumiemy― porucznik złapał leżące na stoliku kluczyki od auta. ―I żeby nie było wątpliwości, zadzwonię do twojej wychowawczyni i dowiem się, czy faktycznie jesteś w szkole.
Rafał burknął coś niezrozumiale pod nosem i zjadł kolejną porcję jajecznicy, która już całkiem wystygła. Policjant odwrócił się i opuścił kuchnię, zostawiając ich przy śniadaniu.
Michał skończył swoją porcję i właśnie rozważał opcję wylizania talerza do czysta, kiedy szatyn podsunął mu swoje jedzenie.
Masz, ja nie chcę.
Dlaczego?― zapytał zdziwiony. ―Nie smakuje ci?
Ja...― Rafał przez chwilę zastanawiał się co powiedzieć ―...nie jadam śniadań.
Rozumiem― brunet w okamgnieniu oczyścił talerz kolegi.
Pozmywajcie po śniadaniu!― przez otwarte okno doleciał głos seniora. Następnie dał się słyszeć dźwięk zamykanych drzwiczek samochodu i startującego silnika. Rafał wstał od stołu, podszedł do lodówki i wyjął z niej dwa pojemniczki jogurtu.
To moje śniadanie― powiedział do bruneta. ―Chcesz też?
Nie wiem co to jest, ale chętnie.
To jogurt― spojrzał na niebieskookiego ze zdziwieniem. ―Nie wiesz co to jest jogurt?
Michał wzruszył ramionami.
Nie pamiętam wielu rzeczy, być może kiedyś wiedziałem co to, ale nie pamiętam.
Junior podsunął mu otwarty już kubeczek z jogurtem i podał łyżeczkę.
Więc spróbuj, może sobie przypomnisz.
Czarnowłosy nabrał niewielką porcję białoróżowej masy i wziął do ust. Jego oczy zalśniły ciepłym blaskiem.
Wspaniałe! Nigdy nie jadłem czegoś tak dobrego― stwierdził, oblizując się ze smakiem. ―Bardzo dobre, ale mało pożywne, nie da się tym najeść do syta.
Mnie wystarczy, nie jadam zbyt wiele― junior odpieczętował swój jogurt i ze smakiem wylizywał każdą łyżeczkę.
To raczej niezbyt dobrze. Powinieneś jeść więcej– Michał wylizał kubeczek po jogurcie. ―Jedzenie daje siłę.
Gadasz jak mój ojciec― przewrócił oczami Starzyński junior i zebrał puste kubeczki ze stołu. Wstał i wrzucił je do automatycznego pojemnika na odpady, który po wykryciu odpowiedniej wagi znajdujących się w nim opakowań, sprasował je w elegancki sześcian i ofoliował, po czym wypluł z ukrytego otworu schludną, nie rzucającą się w oczy paczuszkę.
Wyrzucę to jak będę szedł do szkoły― stwierdził. ―Chodźmy na górę, włączę ci coś na kompie, żebyś się nie nudził do powrotu taty.
Kompie?
Komputer, rozumiesz?― wyjaśnił. ―Chyba wiesz co to?
Wydaje mi się, że wiem, choć nie pamiętam szczegółów.
Poszli do pokoju Rafała, który zaczął pakować się do szkoły. Wrzucił do plecaka kilka książek, elektroniczny notatnik i opakowanie jogurtu, które zabrał z lodówki. Do szarej bluzy dopiął plastikowy identyfikator ze swoim zdjęciem.
Rozejrzał się po pokoju i zatrzymał wzrok na siedzącym na krawędzi łóżka czarnowłosym chłopcu.
Dasz sobie radę z komputerem, czy potrzebujesz instrukcji?― zapytał.
Myślę, że dam jakoś radę, mam wrażenie, że obsługiwałem już komputery.
OK, możesz robić co chcesz, tylko nie otwieraj tego folderu― stuknął palcem w monitor, wskazując na folder o tajemniczej nazwie FAP. ―To moje prywatne pliki.
Rozumiem, nie będę do nich zaglądał.
No to baw się dobrze― uśmiechnął się i podszedł do drzwi. ―Do zobaczenia później.
Do zobaczenia― odpowiedział Michał i odprowadził wychodzącego szatyna wzrokiem. Po chwili rozległ się tupot stóp na schodach i trzask zamykanych drzwi wejściowych.
Chłopak rozejrzał się po pokoju, zatrzymując wzrok na uruchomionym komputerze. Usiadł za biurkiem i bezradnie wpatrywał się w ekran, nie bardzo wiedząc co robić.
Komputer― powiedział do monitora ―pokaż moją lokalizację.
Odpowiedziała mu cisza. Rozejrzał się po biurku i zatrzymał wzrok na myszce, choć nie miał pojęcia, że tak należy mówić na to urządzenie. Chwycił ją w rękę, zbliżył do ust jak mikrofon i głośno powiedział:
Komputer! Pokaż moją lokalizację!
Znowu cisza.
Spojrzał na myszkę, czerwona wiązka laserowego światła błysnęła mu w oczy.
To skanuje wzór siatkówki mojego oka! pomyślał i odłożył wskaźnik na biurko. Kursor na ekranie poruszył się, najeżdżając na jedną z ikon. Obok niej pojawił się dymek:
Kliknij dwa razy w ikonę lub użyj panelu dotykowego ekranu, aby połączyć się z siecią”
Wyciągnął powoli palec i dotknął ekranu. Ikonka podświetliła się na błękitno i ekran ożył, witając go napisem:
WITAMY W GOOGLE, RAFAŁ
Ze zdziwieniem skonstatował, że litery są mu znane i rozumie czytany tekst.
Poniżej pojawiły się inne napisy.
Aktualności, mapy, poczta, tłumacz, grafika, użyteczne usługi”
Wybrał mapy, następnie lokalizację. Powiększył satelitarny obraz na ekranie, oglądając dom porucznika Starzyńskiego z lotu ptaka. Następnie oddalił widok i nałożył linie podziałów administracyjnych.
Chwilę później miał już dość jasne pojęcie o jednostkach miar i odległościach pomiędzy poszczególnymi punktami na mapach. W pamięci obliczył odległości od posterunku do domu policjanta, jak również od miejsca swojego odnalezienia przez funkcjonariuszy.
Po uzyskaniu wiedzy na temat swojej lokalizacji postanowił pogrzebać w lokalnych aktualnościach. Czerwone nagłówki biły po oczach:

Katastrofa niezidentyfikowanego pojazdu w południowym regionie kraju!”

Dziś piąta rocznica ataku na Ziemię. Wywiad z dowódcą legendarnego oddziału, Erykiem Vinderenem poniżej!'

Już niedługo wakacje!”

Zainteresowała go informacja o katastrofie więc dotknął nagłówka.

W nocy z 3 na 4 czerwca, w okolicach Cieszyna miała miejsce katastrofa nieznanego obiektu latającego. Na miejscu zdarzenia natychmiast pojawiły się służby, odpowiedzialne za bezpieczeństwo obywateli i naukowcy z kraju i zagranicy. Kierownictwo nad badaniami, na prośbę naszego rządu objął doktor Edgar Frankley, naukowiec z centrum badań kosmosu w Nowym Meksyku. Frankley twierdzi, że obiekt jest statkiem obcego pochodzenia, o czym świadczyła potężna eksplozja paliwa i porozrzucane w promieniu kilometra szczątki. Naukowcy organizują wyprawę w strefę uderzenia, w celu stwierdzenia występowania promieniowania, jak też obecności materii organicznej wewnątrz bolidu, co ma potwierdzić, że został zbudowany przez istoty inteligentne pochodzenia pozaziemskiego. Na pytanie o ewentualną możliwość kolejnego ataku na naszą planetę, doktor wypowiada się z umiarem.
Nie można na podstawie jednego obiektu stwierdzić o inwazji― mówił dla dziennika Frankley. ―Ale też nie da się jej wykluczyć. Po dokładnym zbadaniu pojazdu będziemy mogli udzielić państwu bardziej szczegółowych informacji.
Opinia publiczna z niecierpliwością oczekuje informacji na temat katastrofy, jednak służby...”

Michał poczuł ból głowy i odsunął się z krzesłem od biurka. Zakręciło mu się w głowie i z cichym jękiem osunął się...
na kolana. Kolejny cios spadł na jego kark, wgniatając mu twarz w brudną ziemię. Jęknął cicho i spróbował się podnieść, lecz oprawca nie dawał mu wytchnienia. Okuty metalem but uderzył go w żebra, łamiąc dwa z nich i wyciskając z płuc powietrze.
Myślałeś, że możesz z nami wygrać?szyderczym tonem zapytał wróg. Chłopiec, odwrócony kopniakiem na plecy wpatrywał się w czerwone oczy kata, na jego siwe włosy i pooraną bliznami twarz. Twarz znajomą, lecz obcą zarazem.
Oprawca pochylił się i chwycił go za gardło, podnosząc jedną ręką w powietrze, jak szmacianą lalkę. Zbliżył twarz do jego twarzy, zionąc mu w nos dziwnym, stęchłym oddechem, przypominającym rozkładające się zwłoki.
Nie możecie nas pokonaćpowiedział basowym głosem. Jesteśmy Vempari, rasa bogów. Jesteśmy wieczni!podniósł triumfalnie głos. Jesteśmy jednością!
Więc razem poczujecie ten ból wystękał z trudem przez ściśnięte gardło i wymierzył precyzyjnego kopniaka z krocze oprawcy. Palce miażdżące jego szyję rozluźniły się, wtedy szarpnął ciałem do tyłu i padł na plecy. Siwowłosy kulił się na kolanach, lecz jeniec nie zamierzał z nim walczyć, nie miał szans. Z niemałym trudem stanął na nogach i odwrócił się od napastnika, próbując uciec w znajdujące się za jego plecami wyjście, prowadzące na schody do lądowiska. Jednak ból połamanych żeber nie ułatwiał mu zadania, potknął się i musiał oprzeć się o ścianę. Wtedy zobaczył błysk i poczuł niesamowity ból w lewym ramieniu.
Wrzasnął i zatoczył się do wyjścia, noga ześlizgnęła mu się ze schodka i zaczął staczać się po stopniach. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył była wykrzywiona wściekłością twarz mężczyzny, mierzącego do niego z pistoletu. Uderzył ...
...obolałym ramieniem w podłogę, spadając z krzesła. Jęknął cicho i złapał się za opatrunek na lewym barku. Serce waliło mu jak młot, dłonie trzęsły się. Usiadł na podłodze i potrząsnął głową.
Vempari, pomyślał, przypominając sobie fragmenty swojej przeszłości. Sztucznie stworzony pasożytniczy gatunek, posiadający zbiorową świadomość i rozwiniętą inteligencję. Moi wrogowie...
Podniósł się z zimnej podłogi i usiadł za biurkiem, starając się opanować drżenie rąk. Nic więcej nie mógł sobie przypomnieć, ale to co do niego dotarło przeraziło go.
Nie jestem stąd, nie jestem z tego świata, kołatało mu w głowie. I być może sprowadziłem potwora na tę spokojną planetę.
Drżącym palcem wyłączył przeglądarkę i opadł na oparcie krzesła.
Na ekranie komputera pojawił się kolorowy napis:
A MOŻE POSŁUCHASZ MUZYKI, SZEFIE?
Musnął palcem napis, mając nadzieję, że zniknie, ale zamiast niego pojawił się odtwarzacz i zabrzmiały ostre, wibrujące tony.
Wsłuchał się w płynące z ukrytych głośników dźwięki i pokiwał głową.
Powoli drżenie rąk ustawało, muzyka pomogła mu się wyciszyć i skupić na fragmentach wspomnień, jakie mu się ukazały. Oparł się o blat biurka i położył głowę na złożonych dłoniach.
Pierwsze wspomnienie, które pojawiło się jeszcze na posterunku policji wskazywało na to, iż przybył na tę planetę w statku i rozbił się. Woda zalewająca kokpit, a więc wpadł do jeziora, prawdopodobnie do tego, przy którym został znaleziony. Ale jak doszło do katastrofy? Spokoju nie dawała mu przeczytana w lokalnych wiadomościach informacja o katastrofie nieznanego obiektu. Czyżby to był drugi statek? Ścigał go? Czy był ścigany? Został zestrzelony?
Zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Lecz był niemal pewien, że pomiędzy jego pojawieniem się a tym drugim statkiem istnieje ścisły związek. Tylko jaki?
Jego rozmyślania przerwał dochodzący z zewnątrz głos Starzyńskiego seniora.
Gówniarze! Wynosić się stąd!
Zerwał się z krzesła, zbiegł szybko po schodach i wypadł na podwórze. Porucznik wprowadzał właśnie auto przez otwartą bramę. Jego twarz była wściekła. Szarpnięciem otworzył drzwiczki i wysiadł z auta.
Co się stało, poruczniku?― zapytał. Gliniarz wskazał na wykonany sprayem napis na bramie.
TU MIESZKA JEBANY PIES
Nie lubią policji― wyjaśnił Starzyński. ―Gnoje, młodociani kryminaliści.
Dlaczego? Czy nie wiedzą, że pan pomaga ludziom?
Łapiemy takich jak oni, więc ich zdaniem raczej przeszkadzamy.
Nie rozumiem przestępców― pokręcił głową Michał. ―Czy nie lepiej żyje się, trzymając się jakichś zasad?
Porucznik położył mu dłoń na ramieniu.
Widzisz― powiedział ―są pewne grupy ludzi, którzy nie lubią zasad i zawsze starają się je łamać. Kradną, napadają i zabijają, bo chcą mieć bez wysiłku to, na co inni pracują całe życie. Właśnie z ich powodu powołano policję, a ludzie szanujący bezpieczeństwo i porządek czuwają. Ja czuwam.
Rozumiem― przytaknął chłopiec. ―Rafał powinien być z pana dumny. Ja byłbym dumny z takiego ojca.

##

Doktor Frankley siedział w przygotowanym przez jego ekipę namiocie, który znajdował się w strefie upadku nieznanego obiektu. Przez odsuniętą płachtę widział wyraźnie brzegi wyrwanego w ziemi krateru, który powstał wskutek uderzenia statku w powierzchnię.
Jego asystent, Steve przebywał właśnie w strefie zero, poszukując szczątków rozbitego pojazdu i śladów materii organicznej. Co chwilę meldował się przez szczekaczkę, informując o odnalezionych odłamkach poszycia statku, spalonych kablach, połamanych rurach i innych znaleziskach. Frankley notował wszystkie dane, zapisując również obraz z kamery na hełmie Steve'a w komputerze, aby poddać go później dokładniejszej analizie.
Promieniowanie w normie, nie osiąga minimalnej wartości, która mogłaby zaszkodzić człowiekowi― zameldował asystent. ―W powietrzu jest trochę tlenków węgla, ale to normalne po tak silnej eksplozji. Są też ślady krzemu, litu i kwarcu, prawdopodobnie z układów elektronicznych pojazdu. Nie stwierdziłem obecności materii organicznej, być może mamy do czynienia z automatyczną sondą, a nie ze statkiem załogowym.
Rozumiem― doktor potwierdził odebranie informacji i wprowadził dane do komputera. ―Mimo to szukajcie dalej, może jeszcze coś znajdziecie.
Jasne, doktorze― rzucił krótko murzyn, który oficjalnie zwracał się do Frankleya, używając jego tytułu naukowego, choć na co dzień zwracali się do siebie po imieniu. Frankley patrzył uważnie w obraz z kamery Steve'a.
Stój!― zawołał nagle. ―Na lewo od ciebie, szara płyta z jakiegoś dziwnego materiału, sprawdź to.
Widzę ją.
Wskazany obiekt powiększał się na ekranie monitora, następnie pokazała się ubrana w izolowaną rękawicę dłoń asystenta, która chwyciła za krawędź przedmiotu.
Doktorze, skaner wykrywa materię organiczną na bazie białka i krzemu― zameldował Steve. ―Ta szara płyta, którą pan zobaczył to oparcie fotela pilota, jak sądzę. Widzę ślady krwi!
Krzemu? Pobierz próbki i spróbujcie podnieść fotel, może znajdziemy pilota, albo chociaż jego szczątki. Organizm na bazie krzemu, to może być epokowe odkrycie!
Zrozumiałem.
Biała rękawica podniosła przedmiot, odkrywając zwisające luźno, pozrywane pasy bezpieczeństwa i kolejne ślady krwi na resztkach plastikowego pulpitu, ukrytego pod fotelem.
Pobieram próbki― poinformował czarnoskóry asystent. Doktor kątem oka zauważył ruch w zakrwawionych szczątkach rozbitego panelu pod fotelem.
Steve, tam coś się porusza!
Niemożliwe! Niemożliwe, żeby coś przeżyło taką katastrofę!
Wyraźnie widziałem ruch w kałuży krwi pod fotelem!― ostro rzucił Frankley. ―Nie ma mowy o pomyłce.
Ed, daj spokój, w momencie eksplozji temperatura musiała być tu wyższa niż tysiąc stopni Celsjusza. Nie ma możliwości, żeby jakikolwiek organizm to przeżył.
Chyba, że jego budowa oparta jest na krzemie― zamyślił się. ―Steve, wyobraź sobie istotę zbudowaną z białek krzemowych. O ile wytrzymalsza i silniejsza byłaby od nas, zbudowanych na bazie węgla.
Więc obecność tak dużego stężenia krzemu na miejscu katastrofy może...
Jestem niemal pewien, że może oznaczać obecność materii organicznej, opartej na krzemie.
Jeśli to prawda, to możemy być o krok od epokowego odkrycia.
Ekran wypełnił się obrazem krwawej kałuży i urękawiczonej dłoni asystenta. Podłużny kształt poruszył się pod nieprzejrzystą powierzchnią cieczy.
To coś żyje...― szepnął Steve. Rękawica dotknęła powierzchni krwawej plamy. Gęsta, ciemna krew z kałuży trysnęła na kamerę asystenta, uniemożliwiając Frankleyowi obserwację. W głośnikach zabrzmiał przyśpieszony oddech Steve'a, ciche przekleństwo i charkot.
Pomocy!― krzyk zaskoczył doktora, który niemal spadł z turystycznego krzesełka. Jednak opanował się szybko i złapał za mikrofon.
Steve, co się dzieje?!
Przez chwilę charkot i przyśpieszony oddech były jedynymi odgłosami, brzmiącymi w głośnikach. Po dłuższym czasie odgłosy uspokoiły się i odezwał się opanowany, lecz nienaturalnie brzmiący głos Steve'a:
Wszystko w porządku, doktorze. Rozerwałem kombinezon i wchłonąłem jakieś opary, które wywołały chwilowy atak paniki. Już wszystko dobrze.
Dzięki Bogu― westchnął Frankley. ―Co było w tej kałuży?
Zwykły zaskroniec, pełno ich w tutejszych lasach― głos asystenta brzmiał dziwnie, jakby obco. ―To co braliśmy za krew to jakiś płyn chłodniczy do układów napędowych statku. Ślady białek, wskazane przez skaner to ten zaskroniec. Natomiast krzem pochodzi z owego chłodziwa, skaner źle zinterpretował wyniki.
Cholera...― zaklął doktor, zawiedziony. ―W takim razie wracajcie, tracimy tylko czas.
Dobrze― odparł Steve nienaturalnym, chłodnym głosem. ―Może pan wracać do hotelu, ja zrobię zestawienie wyników i zbadam pobrane próbki. Dołączę do pana za jakąś godzinę.
OK― zgodził się naukowiec. ―Przyjemnej pracy i do zobaczenia w hotelu.
Tak― padła krótka odpowiedź.
Coś nie tak, Steve?
Wszystko w najlepszym porządku, doktorze― głos Steve'a brzmiał dziwnie, ale Frankley nie miał ochoty roztrząsać tego w tej chwili. Wzruszył ramionami i wyszedł z namiotu, kierując się do zaparkowanej nieopodal terenówki.

##

Czarnoskóry osobnik w białym kombinezonie obserwował odjeżdżający samochód z Doktorem Frankleyem za kierownicą. Kiedy pojazd zniknął za zakrętem polnej drogi, Steve odwrócił się i spojrzał na nieruchome ciała dwóch młodszych asystentów, leżące w błocie. Zdjął elastyczną przyłbicę kombinezonu i odrzucił ją w krzaki, po czym zbliżył się do leżących. Sprawdził puls, żyli. Zdjął przyłbicę pierwszemu z nich, dziewiętnastoletniemu stażyście o imieniu Abdul. Chłopak pochodził z Iranu, był najmłodszym synem jednego z największych magnatów paliwowych tego kraju.
Steve pochylił się nad jego twarzą i otworzył mu usta. Przez chwilę patrzył młodzieńcowi w twarz, wydając nieartykułowane dźwięki, podobne do krztuszenia się. Następnie zwymiotował mu do ust ciemnoczerwoną zawiesinę. Stażysta przez jakiś czas nie dawał oznak życia, lecz po chwili nabrał powietrza i całkiem przytomnie spojrzał na Steve'a. Następnie bez słowa odwrócił się i ruszył w stronę namiotu.
Murzyn omiótł wzrokiem okolicę, rejestrując na obrzeżu strefy zero kilku uzbrojonych ludzi, agentów specjalnych służb, oddelegowanych do ochrony miejsca katastrofy. Nie widzieli tego, co przed chwilą się wydarzyło, ich zadanie polegało na uniemożliwieniu miejscowym wejścia do strefy. Obserwowali więc okolicę, nie interesując się tym, co dzieje się na terenie badanym przez naukowców.
Steve skierował się w stronę najbliższego agenta, który uzbrojony był w lekki karabin automatyczny. Jego ciało chroniła kamizelka kuloodporna i hełm ze specjalnego, utwardzanego tworzywa. Wszyscy pracownicy agencji pozostawali w ciągłym kontakcie wzrokowym, więc starszy asystent Frankleya zwolnił nieco kroku. Musiał jakoś odciągnąć pozostałych, aby zostać z wybranym przez siebie agentem na osobności.
Podchodząc od tyłu do uzbrojonego człowieka, poślinił palec wskazujący prawej dłoni.
Z radia mężczyzny dobiegł meldunek, informujący o naruszeniu strefy bezpieczeństwa przez osobę postronną. Agenci zaczęli opuszczać swoje stanowiska, udając się w miejsce rzekomego wtargnięcia, które spowodował irański stażysta, realizując plan Steve'a. Upatrzony strażnik również chciał odejść, lecz asystent zatrzymał go. Chwycił go za ramię i uderzył kantem dłoni w krtań. Kiedy ten padł na kolana i zaczął się dławić, Steve włożył mu pośliniony wcześniej palec do ust. Mężczyzna w ciągu kilku sekund uspokoił się i wstał. Poprawił mundur i odszedł, nie obdarzając Murzyna nawet jednym spojrzeniem.
Miał jasno sprecyzowany cel, zbiorowa świadomość Steve'a, stażysty o imieniu Abdul i agenta rządowej instytucji stawiała im jeden cel. Było nim znalezienie i zabicie zbiegłego jeńca, którego statek spadł nieco ponad sto kilometrów od miejsca badanego przez naukowców.

##

Siadaj― Starzyński wskazał Michałowi fotel naprzeciwko siebie, samemu ociężale siadając na kanapie. Chłopak posłusznie usiadł i patrzył na porucznika, wysypującego z kartonowego pudełka tajemnicze przedmioty.
Rozpoznajesz te rzeczy?― zapytał mężczyzna.
Przeczący ruch głowy był jedyną odpowiedzią. Gliniarz westchnął i wziął do ręki jeden z przedmiotów, przypominający z grubsza dotykowy telefon i zlustrował go pobieżnie. Na przednim panelu, jak również na bocznych powierzchniach obudowy nie było żadnych klawiszy. Tylna pokrywa również była gładka. Spróbował ją otworzyć, chcąc dostać się do baterii i karty SIM, lecz ta nie miała żadnej szczeliny ani innego widocznego zamknięcia.
Jakiś nowy model, pomyślał i spojrzał na bruneta.
To telefon?
Nie mam pojęcia, poruczniku― odparł Michał ―Nie pamiętam tych przedmiotów, nie znam ich zastosowania.
My też― mruknął pod nosem gliniarz. Odłożył „telefon” i podniósł ze stołu drugi przedmiot, walcowaty kawałek czarnego, matowego metalu z niewielkim zgłębieniem, wytoczonym na gładkiej powierzchni. Chwycił walec w dłoń i położył kciuk na wgłębieniu, pasował idealnie. Zachichotał pod nosem.
Miecz świetlny z „Gwiezdnych Wojen”.
Gwiezdne wojny?― zapytał Michał.
Starzyński pokiwał głową z uśmiechem.
To taka stara seria filmów fantastycznych, na pewno oglądałeś. Klasyka gatunku.
Możliwe, ale nie pamiętam.
Mam wszystkie części na DVD, możemy wieczorem obejrzeć, jak chcesz.
Chętnie― zgodził się brunet. ―A co to, ten miecz świetlny? Gdzie można to zobaczyć?
To broń, ale istnieje tylko w filmie. Zresztą, sam zobaczysz wieczorem.
Michał kiwnął głową i przyglądał się mężczyźnie, który z głupim uśmieszkiem markował machanie mieczem w powietrzu, wydając ustami dziwne, bzyczące dźwięki. Spojrzał na chłopca i zawstydził się, natychmiast odłożył walcowaty przedmiot na stół.
To były filmy mojego dzieciństwa― wyjaśnił to takim tonem, jakby się tłumaczył. ―Chwilowo wczułem się w klimat...
Chyba rozumiem.
Nie ważne― policjant, najwyraźniej zmieszany swoim niedojrzałym zachowaniem, spakował wszystkie przedmioty ponownie do pudełka i zaniósł je do swojego biurka, stojącego w kącie salonu. Schował je do półki, którą zamknął na kluczyk.
Później je obejrzymy. Może masz ochotę coś zjeść?
Z przyjemnością― potwierdził Michał z entuzjazmem.
Policjant podszedł do lodówki, ale w tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka. Przewrócił oczami i wyjął z kieszeni telefon. Skrzywił się, spoglądając na wyświetlacz.
Jak Boga kocham, zmienię tę robotę na jakąś spokojniejszą― warknął i odebrał.
Przez chwile słuchał głosu w słuchawce, po czym rozłączył się i spojrzał na chłopaka wzrokiem, wyrażającym wyrzut sumienia.
Chyba nici z jedzenia, muszę lecieć na posterunek. Za pół godziny wróci Rafał, zadzwonię do niego, żeby coś ci przygotował.
Nic nie szkodzi, poczekam. Nie jestem głodny.
Dzięki za zrozumienie― Starzyński uśmiechnął się do chłopca. ―Taka praca, obowiązki wzywają, rozumiesz...
Oczywiście, poruczniku.
Gliniarz poklepał go po ramieniu i wyszedł.

##

Ej, synku pały, zaczekaj!― za plecami Rafała rozległ się krzyk. Głos był młody, mógł należeć do chłopaka w jego wieku, lub niewiele starszego.
Nerwowo obejrzał się przez ramię. Dostrzegł czterech pośpiesznie idących za nim chłopaków, najmłodszy mógł mieć trzynaście, a najstarszy siedemnaście lat. Mieli na sobie niemal jednakowe ubrania, każdy miał brunatną czapkę z daszkiem. Wyglądali w nich jak członkowie jednego zespołu. Lub gangu.
Rafał przyśpieszył kroku, nie miał ochoty na pogawędki z tymi osobnikami. Już prawie dochodził do metalowej bramy, za którą znajdował się jego dom, gdy usłyszał zbliżający się tupot ciężkich butów i został brutalnie popchnięty na ogrodzenie. Boleśnie uderzył policzkiem w słupek, a wystające spomiędzy prętów ogrodzenia gałązki żywopłotu niemal wybiły mu oko.
Krzyknął z bólu i złapał się za twarz, która w miejscu zetknięcia ze słupkiem natychmiast spuchła. Powieka była skaleczona, tylko cudem oko nie zostało wybite przez ostre, niedawno przycinane gałązki ozdobnego krzewu.
Zawył ponownie, czując silne pieczenie policzka i ból skaleczonej skóry wokół lewego oka.
Wyjesz jak pies― zaśmiał się jeden z napastników łamiącym się, chłopięcym głosem. ―Jak piesek, cioto.
Rafał spojrzał zdrowym okiem na agresorów, wciąż przyciskając dłoń do policzka. Wszyscy ubrani w jednakowe jeansowe kurtki i brunatne czapki. Mocne buty, zapewne do kopania. Te same tępe uśmieszki na twarzach.
Rafał przełknął ślinę, przewidując, że nie uda mu się wejść na podwórze w jednym kawałku. Choć opierał się o ogrodzenie własnego domu, to ogrodzenie właśnie odbierało mu teraz możliwość ucieczki. Złapał powietrze, odsłonił skaleczone oko i z trudem wyprostował się, patrząc wyzywająco na napastników.
Mój ojciec jest policjantem!― powiedział twardo. ―Wy bardziej przypominacie psy, nawet chodzicie stadami.
Cios spadł na jego twarz bez ostrzeżenia, głowa ponownie uderzyła w pręty parkanu. Czuł, jak powieka i policzek puchną, jak krew zalewa mu twarz.
Twój stary jest jebanym psem!― wrzasnął najstarszy z agresorów, chwytając go za kaptur bluzy i podnosząc do pionu. Pchnął go w kierunku najmłodszego członka gangu. ―Młody, zabaw się. Nie skopałeś jeszcze synka psa, masz okazję.
Trzynastolatek chyba nie był na to przygotowany, stał sztywno, wpatrując się zdziwionym wzrokiem to w Rafała, to w starszych kolegów.
Ale... on już krwawi...
To co?― warknął najstarszy, zapewne przywódca grupy. ―Ma krwawić bardziej, ma krwawić z nosa, z oczu, nawet z dupy― przerwał, by zaczerpnąć powietrza i wrzasnął ―Masz go zajebać, to bękart jebanego psa!
Chyba znam to określenie, chociaż go nie rozumiem z boku, nieco po lewej stronie od grupy stał czarnowłosy chłopak o niezwykłych, błękitnych oczach.
Agresorzy drgnęli, zaskoczeni jego nagłym i bezszelestnym pojawieniem się. Najstarszy wyjął z kieszeni składany nóż i otworzył go sprawnym ruchem, kierując ostrze w stronę przybysza.
Coś za jeden?― zapytał, lustrując bruneta. ―Spierdalaj do domu, bo może ci się przytrafić nieszczęście.
Ja jestem nieszczęściem― błękitne oczy chłopaka błysnęły złym blaskiem, błyskawicznym ruchem wytrącił nóż z ręki przywódcy i podciął mu nogi w kolanach. Ten zwalił się na chodnik jak kłoda, wydając głośne sapnięcie w momencie, kiedy jego plecy głucho walnęły o nawierzchnię.
Dwóch średnich członków gangu skoczyło na bruneta, lecz ten zwinnie uniknął ich ataku i powalił na glebę, rozdając każdemu po jednym, precyzyjnie wymierzonym ciosie w splot słoneczny. Najmłodszy cofnął się o krok, patrząc na błyskawiczną akcję.
Ja... nie chciałem go bić...― wyjąkał. ―To oni...
Wiem― powiedział błękitnooki. ―Dlatego nie leżysz razem z kolegami. Ale uciekaj, bo mogę jeszcze zmienić zdanie i poczujesz, jak twarda potrafi być ziemia.
Trzynastolatek przełknął głośno ślinę, zrobił klasyczne, wojskowe „w tył zwrot” i pomknął ulicą, jakby gonił go najgroźniejszy pies w okolicy.
Tymczasem przywódca gangu wstał i podniósł nóż. Zamierzył się na bruneta, lecz ten zrobił zgrabny unik i ponownie powalił go na ziemię, odbierając mu ostrze. Czarnowłosy zamachnął się, z zamiarem wbicia klingi w krtań młodocianego przestępcy, lecz powstrzymało go wiotkie ramię Rafała.
Michał, nie!
Dlaczego? Przecież chcieli cię zabić, słyszałem coś o krwawieniu z oczu. Takie urazy skutkują zazwyczaj śmiercią, więc chciałem go zabić, zanim on zabije ciebie.
Nie wolno ot, tak sobie zabijać ludzi― powiedział Rafał drżącym głosem. ―Nawet takich ludzi.
Ramię Michała zawahało się, ostrze noża już niemal dotykało szyi przerażonego napastnika, lecz Rafał nie puszczał reki bruneta. Błękitne oczy patrzyły na Starzyńskiego juniora, który nie mógł oderwać od nich wzroku. Były hipnotyzujące. Miały... Miały pionowe źrenice, jak u kota.
Michał mrugnął i w ułamku sekundy jego oczy wróciły do normalnego, ludzkiego wyglądu, znów miały czarne, okrągłe źrenice. Rozluźnił mięśnie, wstał i wyrzucił nóż daleko między drzewa. Spojrzał na powalonych agresorów.
Uciekajcie― szepnął. ―Zanim zmienię zdanie i połamię wam nogi.
Młodociani gangsterzy pozbierali się z chodnika i pośpiesznie oddalili w kierunku, w którym wcześniej uciekł ich najmłodszy kompan.
Błękitne tęczówki spojrzały na Rafała.
Nic ci nie jest?
Przeżyję. To tylko zdarta skóra. Jak wyszedłeś z podwórza? Przecież brama jest zamknięta.
Przeskoczyłem ją w najniższym miejscu, wspinając się na kontener na odpadki.
Niezły jesteś― gwizdnął z podziwem junior. ―Ja nie dałbym rady wspiąć się nawet na ten kontener.
Michał wzruszył ramionami, uśmiechając się. Jednak obrażenia przyjaciela martwiły go.
Chodźmy do domu, trzeba obejrzeć twoje oko.
Rafał bez dyskusji wyjął z plecaka klucze i otworzył bramę.
Już w domu poszli do łazienki i Michał przemył oko juniora wodą.
Niewiele brakowało, a straciłbyś oko― powiedział, zakładając opatrunek na opuchniętą część twarzy Rafała. ―Miałeś szczęście, że te gałązki nie wbiły się głębiej― zakleił opatrunek plastrami. ―No, gotowe.
Dzięki― szatyn wstał i odwrócił się do niego. Zarzucił mu ramiona na szyję i uściskał. ―Jesteś moim bohaterem.
Żaden ze mnie bohater, zrobiłem to, co należało.
Mów sobie co chcesz, dla mnie jesteś bohaterem― szepnął i pocałował go w policzek, po czym natychmiast puścił go i odwrócił plecami, rumieniąc się.
Michał dotknął policzka, zdziwiony. Czuł przyjemne ciepło w żołądku.
To było... miłe― powiedział i złapał juniora za rękę, odwracając w swoją stronę. ―Chcę jeszcze.

Zbliżali się do siebie powoli, w końcu ich ciała splotły się, a usta zetknęły w gorącym pocałunku.

14 komentarzy:

  1. Rozdział mmmmm... boski jak zawsze ^^
    Powala mnie ta "niewinność" Michała heh
    Czekam na więcej i życzę weny
    Haru

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział zajebisty, tylko kończyć w takiej chwili? AAAAAAAA KAROL xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To taki zabieg stylistyczny, stosowany przez wielu autorów ;) Ma on na celu zaciekawienie czytelnika, aby z większą niecierpliwością czekał na kolejny rozdział :D Dzięki za miłe słowa, drogi Anonimie ;)

      Usuń
  4. naprawdę cudowny rozdział. tak myślałam, że w tym rozdziale się wreszcie pocałują :))
    koniec rozdziału, piękny:)) nie wiem dlaczego, ale jak skończyłam czytać ten rozdział, to łza spłynęła po policzku:< Michał idiota a Rafał to ciota:)) ale pasują do siebie, i uwielbiam tych bohaterów :)
    także ten, opłacało się tak sługo czekać!
    ale pisz szybciej, miłego dnia i weny życzę:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki serdeczne :) Michał idiota, Rafał ciota? Michał po prostu żył w innym świecie, w innych realiach, nie zna zasad i praw naszego świata. Rafał... no, ok, trochę ciota z niego, ale w końcu Michał ma być jego obrońcą ;) Pisać szybciej już nie mogę, generalnie czasu na to mam bardzo mało i staram się pisać tak szybko, jak tylko potrafię. Więc cierpliwości, obiecuję, że warto czekać na następne rozdziały :3

      Usuń
    2. rozumiem, tak czy siak, podziwiam Cię :--)
      naprawdę świetnie piszesz :) wiem, że warto czekać na następne rozdziały, są długie i cudowne:) skakałam z radości jak dodałeś nowy rozdział:)

      Usuń
  5. Mycha wraca do gry! :)
    Normalnie zabramialo jak w... Niewazne XD

    ja chce wiecej, wiecej, WIECEJ!!!!!!!!!!!! i chce zeby oni sie ostro seksili na oczach pana policjanta, no zrob to dla siostry, no blagam Cie...

    zes tak namotal ze nie bardzo sie moge ogarnac ale z czym to juz Ci kiedy indziej powiem, obiecalam Ci, ze bede milczec jak grob :)

    dobra, bo mnie troche jebie. a jebie mnie ze szczescia bo moj kochany braciszek w koncu dal jakis znak zycia i jestem taka szczesliwa ze zyjesz i ze mam nadzieje ze nic Ci nie jest. napisz do mnie jak bedziesz mogl, mimo ze wiem ze masz mnie dosc i mnie nienawidzisz...

    Kocham Cie <3


    Siostra (nie, nie zakonna XD) Lana :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siostra, ja przy Tobie to mały pikuś, jeśli chodzi o motanie :P Sam komentarz jest już nieźle pomotany :D Ale bardzo miły, dziękuję :3

      Usuń
    2. Komentarz Kochanie to to jeszcze nic i on nie jest pomotany, bo mi sie motac nie chcialo, a wiesz ze bym mogla :) Ty też potrafisz ostro pomotać wszystko, w końcu sam mnie tego motania uczyłes ;3
      Kocham Cie, dziekuje za wszystko. Dziekuje że jestes :*

      Lana :)

      Usuń
  6. Oi, Karoru, w takim momencie...
    Rozdział super, mam nadzieję, że niedługo dodasz kolejne ^^
    I miło, że wróciłeś, bo długo była u Ciebie cisza ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Karol bosko już nie mogę się doczekać dalszej części. Oczywiście dostałem częsc na fb i zaraz będę czytać. jak się cieszę. KaratueKetsueki

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam,
    o nie do Michała zbliżają się kłopoty, ten co go ścigał przejął kontrolę już nad trzema osobami aby go odnaleźć, a na nieszczęście on nic nie pamięta, tylko jakieś urywki, świetnie z tymi dzieciakami poradził, dobrze by było jakby z nimi został a nie trafił do tej izby dziecka...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń