Michał
otworzył oczy gdy tylko usłyszał muzykę, która dolatywała z
komputera, włączającego się automatycznie o zadanej godzinie.
Poczuł, że coś przygniata go delikatnie do łóżka. Zerknął w
dół i zobaczył głowę Rafała leżącą na swojej klatce
piersiowej. Lekko uchylone usta chłopca nadawały jego twarzy
niewinny wyraz. Rozjaśniona grzywka rozsypała się, łaskocząc
skórę Michała. Ramię chłopca obejmowało talię bruneta,
zupełnie jakby przez sen szukał bliskości. Michał
odgarnął blond kosmyki z jego twarzy.
Jaki
piękny, pomyślał
i delikatnie pogłaskał jego policzek. Rafał westchnął cicho i
poruszył się, przesuwając ramię niżej. Jego łokieć otarł się
o krocze bruneta.
Michał
westchnął głośno i zamknął oczy, czując przyjemny dreszcz i
narastające podniecenie.
―Chłopcy,
wstawajcie!―
doleciał
z dołu głos porucznika. ―Już
po ósmej.
Delikatnie
potrząsnął ramieniem Rafała.
―Hej,
obudź się.
Jasnobrązowe
oko otwarło się i spojrzało na niego.
Nagle
Rafał zerwał się i usiadł na łóżku tyłem do niego,
czerwieniąc się jak świeżo wypalona cegła.
―Yhm...
wybacz, to wyglądało dość dziwnie...―
wymamrotał.
―Ale
co wyglądało dziwnie?
―No,
to przytulanie się do ciebie.
―Nie
widzę w tym niczego dziwnego―
powiedział
Michał spuszczając stopy na zimną posadzkę. ―Chyba
ci się podobało, bo spałeś jak zabity.
―Tak,
było... miło i ciepło―
zająknął
się Rafał.
―Cieszę
się―
uśmiechnął
się brunet.
Odrzucił
koc i wstał, prostując ramiona i przeciągając się. Dotknął
ręką opatrunku na lewym ramieniu i odwrócił się do Starzyńskiego
juniora.
―Moje
ramię―
powiedział
―prawie
nie boli. Dziękuję za opatrunek.
―Nie
ma za co―
powiedział
Rafał i spuścił skromnie wzrok, zatrzymując go na odznaczającej
się w spodenkach niebieskookiego, imponującej erekcji.
Poczerwieniał ponownie i wbił wzrok we własne stopy.
―Cieszę
się, że mogłem ci pomóc―
powiedział
cicho i zerwał się z łóżka, zasłaniając dłońmi krocze ―Ja
pójdę się umyć pierwszy, dobrze?
Wybiegł
z pokoju nie czekając na odpowiedź. Michał uśmiechnął się do
siebie, nie mogąc pozbyć się myśli o delikatnym ciele Rafała,
obejmującym go w nocy.
##
Starzyński
senior postawił przed chłopcami talerze z jajecznicą i po kubku
gorącego kakao..
―Jedzcie,
ja muszę na godzinkę wstąpić na posterunek, zabrać rzeczy
Michała.
―Moje
rzeczy?―
zapytał
brunet.
―Wszystko
co miałeś przy sobie w chwili zatrzymania―
wyjaśnił.
―Za
trzy dni będę musiał zawieźć cię do izby dziecka, a twoje
rzeczy pojadą razem z tobą i będą w tamtejszym depozycie, aż do
momentu znalezienia twoich opiekunów.
―Rozumiem―
powiedział
Michał, chwycił za widelec i zaczął z apetytem pochłaniać
jedzenie. ―Czyli
przywiezie pan te rzeczy tutaj?
―Zgadza
się―
potwierdził
porucznik. ―A
teraz jedzcie. Na
którą do szkoły?―
zapytał
syna.
―Tato,
czy muszę...
―Musisz―
przerwał
mu. ―Koniec
z opuszczaniem szkoły, do tej pory byłem pobłażliwy, ale dosyć
tego.
―No
tato, ale chociaż kiedy Michał tu jest...
―Nie,
nie będzie żadnych wyjątków―
porucznik
znowu przerwał synowi. ―Na
którą?
―Na
dziewiątą trzydzieści―
odburknął
Rafał i zaczął bez entuzjazmu dźgać widelcem jajecznicę.
―W
takim razie nic się nie stanie, jak Michał zostanie sam przez
jakieś dwadzieścia minut. Włączysz mu jakiś film na komputerze,
albo muzykę i pójdziesz do szkoły. Czy to jest jasne?
―Tak,
tato―
mruknął
junior i wziął do ust kęs niemal już zimnej jajecznicy.
―Cieszę
się, że się rozumiemy―
porucznik
złapał leżące na stoliku kluczyki od auta. ―I
żeby nie było wątpliwości, zadzwonię do twojej wychowawczyni i
dowiem się, czy faktycznie jesteś w szkole.
Rafał
burknął coś niezrozumiale pod nosem i zjadł kolejną porcję
jajecznicy, która już całkiem wystygła. Policjant odwrócił się
i opuścił kuchnię, zostawiając ich przy śniadaniu.
Michał
skończył swoją porcję i właśnie rozważał opcję wylizania
talerza do czysta, kiedy szatyn podsunął mu swoje jedzenie.
―Masz,
ja nie chcę.
―Dlaczego?―
zapytał
zdziwiony. ―Nie
smakuje ci?
―Ja...―
Rafał
przez chwilę zastanawiał się co powiedzieć ―...nie
jadam śniadań.
―Rozumiem―
brunet
w okamgnieniu oczyścił talerz kolegi.
―Pozmywajcie
po śniadaniu!―
przez
otwarte okno doleciał głos seniora. Następnie dał się słyszeć
dźwięk zamykanych drzwiczek samochodu i startującego silnika.
Rafał wstał od stołu, podszedł do lodówki i wyjął z niej dwa
pojemniczki jogurtu.
―To
moje śniadanie―
powiedział
do bruneta. ―Chcesz
też?
―Nie
wiem co to jest, ale chętnie.
―To
jogurt―
spojrzał
na niebieskookiego ze zdziwieniem. ―Nie
wiesz co to jest jogurt?
Michał
wzruszył ramionami.
―Nie
pamiętam wielu rzeczy, być może kiedyś wiedziałem co to, ale nie
pamiętam.
Junior
podsunął mu otwarty już kubeczek z jogurtem i podał łyżeczkę.
―Więc
spróbuj, może sobie przypomnisz.
Czarnowłosy
nabrał niewielką porcję białoróżowej masy i wziął do ust.
Jego oczy zalśniły ciepłym blaskiem.
―Wspaniałe!
Nigdy nie jadłem czegoś tak dobrego―
stwierdził,
oblizując się ze smakiem. ―Bardzo
dobre, ale mało pożywne, nie da się tym najeść do syta.
―Mnie
wystarczy, nie jadam zbyt wiele―
junior
odpieczętował swój jogurt i ze smakiem wylizywał każdą
łyżeczkę.
―To
raczej niezbyt dobrze. Powinieneś jeść więcej– Michał
wylizał kubeczek po jogurcie. ―Jedzenie
daje siłę.
―Gadasz
jak mój ojciec―
przewrócił
oczami Starzyński junior i zebrał puste kubeczki ze stołu. Wstał
i wrzucił je do automatycznego pojemnika na odpady, który po
wykryciu odpowiedniej wagi znajdujących się w nim opakowań,
sprasował je w elegancki sześcian i ofoliował, po czym wypluł z
ukrytego otworu schludną, nie rzucającą się w oczy paczuszkę.
―Wyrzucę
to jak będę szedł do szkoły―
stwierdził.
―Chodźmy
na górę, włączę ci coś na kompie, żebyś się nie nudził do
powrotu taty.
―Kompie?
―Komputer,
rozumiesz?―
wyjaśnił.
―Chyba
wiesz co to?
―Wydaje
mi się, że wiem, choć nie pamiętam szczegółów.
Poszli
do pokoju Rafała, który zaczął pakować się do szkoły. Wrzucił
do plecaka kilka książek, elektroniczny notatnik i opakowanie
jogurtu, które zabrał z lodówki. Do szarej bluzy dopiął
plastikowy identyfikator ze swoim zdjęciem.
Rozejrzał
się po pokoju i zatrzymał wzrok na siedzącym na krawędzi łóżka
czarnowłosym chłopcu.
―Dasz
sobie radę z komputerem, czy potrzebujesz instrukcji?―
zapytał.
―Myślę,
że dam jakoś radę, mam wrażenie, że obsługiwałem już
komputery.
―OK,
możesz robić co chcesz, tylko nie otwieraj tego folderu―
stuknął
palcem w monitor, wskazując na folder o tajemniczej nazwie FAP. ―To
moje prywatne pliki.
―Rozumiem,
nie będę do nich zaglądał.
―No
to baw się dobrze―
uśmiechnął
się i podszedł do drzwi. ―Do
zobaczenia później.
―Do
zobaczenia―
odpowiedział
Michał i odprowadził wychodzącego szatyna wzrokiem. Po chwili
rozległ się tupot stóp na schodach i trzask zamykanych drzwi
wejściowych.
Chłopak
rozejrzał się po pokoju, zatrzymując wzrok na uruchomionym
komputerze. Usiadł za biurkiem i bezradnie wpatrywał się w ekran,
nie bardzo wiedząc co robić.
―Komputer―
powiedział
do monitora ―pokaż
moją lokalizację.
Odpowiedziała
mu cisza. Rozejrzał się po biurku i zatrzymał wzrok na myszce,
choć nie miał pojęcia, że tak należy mówić na to urządzenie.
Chwycił ją w rękę, zbliżył do ust jak mikrofon i głośno
powiedział:
―Komputer!
Pokaż moją lokalizację!
Znowu
cisza.
Spojrzał
na myszkę, czerwona wiązka laserowego światła błysnęła mu w
oczy.
To
skanuje wzór siatkówki mojego oka!
pomyślał
i odłożył wskaźnik na biurko. Kursor na ekranie poruszył się,
najeżdżając na jedną z ikon. Obok niej pojawił się dymek:
„Kliknij
dwa razy w ikonę lub użyj panelu dotykowego ekranu, aby połączyć
się z siecią”
Wyciągnął
powoli palec i dotknął ekranu. Ikonka podświetliła się na
błękitno i ekran ożył, witając go napisem:
WITAMY
W GOOGLE, RAFAŁ
Ze
zdziwieniem skonstatował, że litery są mu znane i rozumie czytany
tekst.
Poniżej
pojawiły się inne napisy.
„Aktualności,
mapy, poczta, tłumacz, grafika, użyteczne usługi”
Wybrał
mapy, następnie lokalizację. Powiększył satelitarny obraz na
ekranie, oglądając dom porucznika Starzyńskiego z lotu ptaka.
Następnie oddalił widok i nałożył linie podziałów
administracyjnych.
Chwilę
później miał już dość jasne pojęcie o jednostkach miar i
odległościach pomiędzy poszczególnymi punktami na mapach. W
pamięci obliczył odległości od posterunku do domu policjanta, jak
również od miejsca swojego odnalezienia przez funkcjonariuszy.
Po
uzyskaniu wiedzy na temat swojej lokalizacji postanowił pogrzebać w
lokalnych aktualnościach. Czerwone nagłówki biły po oczach:
„Katastrofa
niezidentyfikowanego pojazdu w południowym regionie kraju!”
„Dziś
piąta rocznica ataku na Ziemię. Wywiad z dowódcą legendarnego
oddziału, Erykiem Vinderenem poniżej!'
„Już
niedługo wakacje!”
Zainteresowała
go informacja o katastrofie więc dotknął nagłówka.
„W
nocy z 3 na 4 czerwca, w okolicach Cieszyna miała miejsce katastrofa
nieznanego obiektu latającego. Na miejscu zdarzenia natychmiast
pojawiły się służby, odpowiedzialne za bezpieczeństwo obywateli
i naukowcy z kraju i zagranicy. Kierownictwo nad badaniami, na prośbę
naszego rządu objął doktor Edgar Frankley, naukowiec z centrum
badań kosmosu w Nowym Meksyku. Frankley twierdzi, że obiekt jest
statkiem obcego pochodzenia, o czym świadczyła potężna eksplozja
paliwa i porozrzucane w promieniu kilometra szczątki. Naukowcy
organizują wyprawę w strefę uderzenia, w celu stwierdzenia
występowania promieniowania, jak też obecności materii organicznej
wewnątrz bolidu, co ma potwierdzić, że został zbudowany przez
istoty inteligentne pochodzenia pozaziemskiego. Na pytanie o
ewentualną możliwość kolejnego ataku na naszą planetę, doktor
wypowiada się z umiarem.
―Nie
można na podstawie jednego obiektu stwierdzić o inwazji―
mówił dla
dziennika Frankley. ―Ale
też nie da się jej wykluczyć. Po dokładnym zbadaniu pojazdu
będziemy mogli udzielić państwu bardziej szczegółowych
informacji.
Opinia
publiczna z niecierpliwością oczekuje informacji na temat
katastrofy, jednak służby...”
Michał
poczuł ból głowy i odsunął się z krzesłem od biurka. Zakręciło
mu się w głowie i z cichym jękiem osunął się...
…na
kolana. Kolejny cios spadł na jego kark, wgniatając mu twarz w
brudną ziemię. Jęknął cicho i spróbował się podnieść, lecz
oprawca nie dawał mu wytchnienia. Okuty metalem but uderzył go w
żebra, łamiąc dwa z nich i wyciskając z płuc powietrze.
―Myślałeś,
że możesz z nami wygrać?―
szyderczym tonem
zapytał wróg. Chłopiec, odwrócony kopniakiem na plecy wpatrywał
się w czerwone oczy kata, na jego siwe włosy i pooraną bliznami
twarz. Twarz znajomą, lecz obcą zarazem.
Oprawca
pochylił się i chwycił go za gardło, podnosząc jedną ręką w
powietrze, jak szmacianą lalkę. Zbliżył twarz do jego twarzy,
zionąc mu w nos dziwnym, stęchłym oddechem, przypominającym
rozkładające się zwłoki.
―Nie
możecie nas pokonać―
powiedział
basowym głosem. ―Jesteśmy
Vempari, rasa bogów. Jesteśmy wieczni!―
podniósł
triumfalnie głos. ―Jesteśmy
jednością!
―Więc
razem poczujecie ten ból―
wystękał z trudem przez ściśnięte gardło i wymierzył
precyzyjnego kopniaka z krocze oprawcy. Palce miażdżące jego szyję
rozluźniły się, wtedy szarpnął ciałem do tyłu i padł na
plecy. Siwowłosy kulił się na kolanach, lecz jeniec nie zamierzał
z nim walczyć, nie miał szans. Z niemałym trudem stanął na
nogach i odwrócił się od napastnika, próbując uciec w znajdujące
się za jego plecami wyjście, prowadzące na schody do lądowiska.
Jednak ból połamanych żeber nie ułatwiał mu zadania, potknął
się i musiał oprzeć się o ścianę. Wtedy zobaczył błysk i
poczuł niesamowity ból w lewym ramieniu.
Wrzasnął
i zatoczył się do wyjścia, noga ześlizgnęła mu się ze schodka
i zaczął staczać się po stopniach. Ostatnią rzeczą, jaką
zobaczył była wykrzywiona wściekłością twarz mężczyzny,
mierzącego do niego z pistoletu. Uderzył ...
...obolałym
ramieniem w podłogę, spadając z krzesła. Jęknął cicho i złapał
się za opatrunek na lewym barku. Serce waliło mu jak młot, dłonie
trzęsły się. Usiadł na podłodze i potrząsnął głową.
Vempari,
pomyślał,
przypominając sobie fragmenty swojej przeszłości. Sztucznie
stworzony pasożytniczy gatunek, posiadający zbiorową świadomość
i rozwiniętą inteligencję. Moi wrogowie...
Podniósł
się z zimnej podłogi i usiadł za biurkiem, starając się opanować
drżenie rąk. Nic więcej nie mógł sobie przypomnieć, ale to co
do niego dotarło przeraziło go.
Nie
jestem stąd, nie jestem z tego świata, kołatało
mu w głowie. I
być może sprowadziłem potwora na tę spokojną planetę.
Drżącym
palcem wyłączył przeglądarkę i opadł na oparcie krzesła.
Na
ekranie komputera pojawił się kolorowy napis:
A
MOŻE POSŁUCHASZ MUZYKI, SZEFIE?
Musnął
palcem napis, mając nadzieję, że zniknie, ale zamiast niego
pojawił się odtwarzacz i zabrzmiały ostre, wibrujące tony.
Wsłuchał
się w płynące z ukrytych głośników dźwięki i pokiwał głową.
Powoli
drżenie rąk ustawało, muzyka pomogła mu się wyciszyć i skupić
na fragmentach wspomnień, jakie mu się ukazały. Oparł się o blat
biurka i położył głowę na złożonych dłoniach.
Pierwsze
wspomnienie, które pojawiło się jeszcze na posterunku policji
wskazywało na to, iż przybył na tę planetę w statku i rozbił
się. Woda zalewająca kokpit, a więc wpadł do jeziora,
prawdopodobnie do tego, przy którym został znaleziony. Ale jak
doszło do katastrofy? Spokoju nie dawała mu przeczytana w lokalnych
wiadomościach informacja o katastrofie nieznanego obiektu. Czyżby
to był drugi statek? Ścigał go? Czy był ścigany? Został
zestrzelony?
Zbyt
wiele pytań bez odpowiedzi. Lecz był niemal pewien, że pomiędzy
jego pojawieniem się a tym drugim statkiem istnieje ścisły
związek. Tylko jaki?
Jego
rozmyślania przerwał dochodzący z zewnątrz głos Starzyńskiego
seniora.
―Gówniarze!
Wynosić się stąd!
Zerwał
się z krzesła, zbiegł szybko po schodach i wypadł na podwórze.
Porucznik wprowadzał właśnie auto przez otwartą bramę. Jego
twarz była wściekła. Szarpnięciem otworzył drzwiczki i wysiadł
z auta.
―Co
się stało, poruczniku?―
zapytał.
Gliniarz wskazał na wykonany sprayem napis na bramie.
TU
MIESZKA JEBANY PIES
―Nie
lubią policji―
wyjaśnił
Starzyński. ―Gnoje,
młodociani kryminaliści.
―Dlaczego?
Czy nie wiedzą, że pan pomaga ludziom?
―Łapiemy
takich jak oni, więc ich zdaniem raczej przeszkadzamy.
―Nie
rozumiem przestępców―
pokręcił
głową Michał. ―Czy
nie lepiej żyje się, trzymając się jakichś zasad?
Porucznik
położył mu dłoń na ramieniu.
―Widzisz―
powiedział
―są
pewne grupy ludzi, którzy nie lubią zasad i zawsze starają się je
łamać. Kradną, napadają i zabijają, bo chcą mieć bez wysiłku
to, na co inni pracują całe życie. Właśnie z ich powodu powołano
policję, a ludzie szanujący bezpieczeństwo i porządek czuwają.
Ja czuwam.
―Rozumiem―
przytaknął
chłopiec. ―Rafał
powinien być z pana dumny. Ja byłbym dumny z takiego ojca.
##
Doktor
Frankley siedział w przygotowanym przez jego ekipę namiocie, który
znajdował się w strefie upadku nieznanego obiektu. Przez odsuniętą
płachtę widział wyraźnie brzegi wyrwanego w ziemi krateru, który
powstał wskutek uderzenia statku w powierzchnię.
Jego
asystent, Steve przebywał właśnie w strefie zero, poszukując
szczątków rozbitego pojazdu i śladów materii organicznej. Co
chwilę meldował się przez szczekaczkę, informując o
odnalezionych odłamkach poszycia statku, spalonych kablach,
połamanych rurach i innych znaleziskach. Frankley notował wszystkie
dane, zapisując również obraz z kamery na hełmie Steve'a w
komputerze, aby poddać go później dokładniejszej analizie.
―Promieniowanie
w normie, nie osiąga minimalnej wartości, która mogłaby
zaszkodzić człowiekowi―
zameldował
asystent. ―W
powietrzu jest trochę tlenków węgla, ale to normalne po tak silnej
eksplozji. Są też ślady krzemu, litu i kwarcu, prawdopodobnie z
układów elektronicznych pojazdu. Nie stwierdziłem obecności
materii organicznej, być może mamy do czynienia z automatyczną
sondą, a nie ze statkiem załogowym.
―Rozumiem―
doktor
potwierdził odebranie informacji i wprowadził dane do komputera.
―Mimo
to szukajcie dalej, może jeszcze coś znajdziecie.
―Jasne,
doktorze―
rzucił
krótko murzyn, który oficjalnie zwracał się do Frankleya,
używając jego tytułu naukowego, choć na co dzień zwracali się
do siebie po imieniu. Frankley patrzył uważnie w obraz z kamery
Steve'a.
―Stój!―
zawołał
nagle. ―Na
lewo od ciebie, szara płyta z jakiegoś dziwnego materiału, sprawdź
to.
―Widzę
ją.
Wskazany
obiekt powiększał się na ekranie monitora, następnie pokazała
się ubrana w izolowaną rękawicę dłoń asystenta, która chwyciła
za krawędź przedmiotu.
―Doktorze,
skaner wykrywa materię organiczną na bazie białka i krzemu―
zameldował
Steve. ―Ta
szara płyta, którą pan zobaczył to oparcie fotela pilota, jak
sądzę. Widzę ślady krwi!
―Krzemu?
Pobierz próbki i spróbujcie podnieść fotel, może znajdziemy
pilota, albo chociaż jego szczątki. Organizm na bazie krzemu, to
może być epokowe odkrycie!
―Zrozumiałem.
Biała
rękawica podniosła przedmiot, odkrywając zwisające luźno,
pozrywane pasy bezpieczeństwa i kolejne ślady krwi na resztkach
plastikowego pulpitu, ukrytego pod fotelem.
―Pobieram
próbki―
poinformował
czarnoskóry asystent. Doktor kątem oka zauważył ruch w
zakrwawionych szczątkach rozbitego panelu pod fotelem.
―Steve,
tam coś się porusza!
―Niemożliwe!
Niemożliwe, żeby coś przeżyło taką katastrofę!
―Wyraźnie
widziałem ruch w kałuży krwi pod fotelem!―
ostro
rzucił Frankley. ―Nie
ma mowy o pomyłce.
―Ed,
daj spokój, w momencie eksplozji temperatura musiała być tu wyższa
niż tysiąc stopni Celsjusza. Nie ma możliwości, żeby jakikolwiek
organizm to przeżył.
―Chyba,
że jego budowa oparta jest na krzemie―
zamyślił
się. ―Steve,
wyobraź sobie istotę zbudowaną z białek krzemowych. O ile
wytrzymalsza i silniejsza byłaby od nas, zbudowanych na bazie węgla.
―Więc
obecność tak dużego stężenia krzemu na miejscu katastrofy
może...
―Jestem
niemal pewien, że może oznaczać obecność materii organicznej,
opartej na krzemie.
―Jeśli
to prawda, to możemy być o krok od epokowego odkrycia.
Ekran
wypełnił się obrazem krwawej kałuży i urękawiczonej dłoni
asystenta. Podłużny kształt poruszył się pod nieprzejrzystą
powierzchnią cieczy.
―To
coś żyje...―
szepnął Steve. Rękawica dotknęła powierzchni krwawej plamy.
Gęsta, ciemna krew z kałuży trysnęła na kamerę asystenta,
uniemożliwiając Frankleyowi obserwację. W głośnikach zabrzmiał
przyśpieszony oddech Steve'a, ciche przekleństwo i charkot.
―Pomocy!―
krzyk zaskoczył doktora, który niemal spadł z turystycznego
krzesełka. Jednak opanował się szybko i złapał za mikrofon.
―Steve,
co się dzieje?!
Przez
chwilę charkot i przyśpieszony oddech były jedynymi odgłosami,
brzmiącymi w głośnikach. Po dłuższym czasie odgłosy uspokoiły
się i odezwał się opanowany, lecz nienaturalnie brzmiący głos
Steve'a:
―Wszystko
w porządku, doktorze. Rozerwałem kombinezon i wchłonąłem jakieś
opary, które wywołały chwilowy atak paniki. Już wszystko dobrze.
―Dzięki
Bogu―
westchnął Frankley. ―Co
było w tej kałuży?
―Zwykły
zaskroniec, pełno ich w tutejszych lasach―
głos asystenta brzmiał dziwnie, jakby obco. ―To
co braliśmy za krew to jakiś płyn chłodniczy do układów
napędowych statku. Ślady białek, wskazane przez skaner to ten
zaskroniec. Natomiast krzem pochodzi z owego chłodziwa, skaner źle
zinterpretował wyniki.
―Cholera...―
zaklął doktor, zawiedziony. ―W
takim razie wracajcie, tracimy tylko czas.
―Dobrze―
odparł Steve nienaturalnym, chłodnym głosem. ―Może
pan wracać do hotelu, ja zrobię zestawienie wyników i zbadam
pobrane próbki. Dołączę do pana za jakąś godzinę.
―OK―
zgodził się naukowiec. ―Przyjemnej
pracy i do zobaczenia w hotelu.
―Tak―
padła krótka odpowiedź.
―Coś
nie tak, Steve?
―Wszystko
w najlepszym porządku, doktorze―
głos Steve'a brzmiał dziwnie, ale Frankley nie miał ochoty
roztrząsać tego w tej chwili. Wzruszył ramionami i wyszedł z
namiotu, kierując się do zaparkowanej nieopodal terenówki.
##
Czarnoskóry
osobnik w białym kombinezonie obserwował odjeżdżający samochód
z Doktorem Frankleyem za kierownicą. Kiedy pojazd zniknął za
zakrętem polnej drogi, Steve odwrócił się i spojrzał na
nieruchome ciała dwóch młodszych asystentów, leżące w błocie.
Zdjął elastyczną przyłbicę kombinezonu i odrzucił ją w krzaki,
po czym zbliżył się do leżących. Sprawdził puls, żyli. Zdjął
przyłbicę pierwszemu z nich, dziewiętnastoletniemu stażyście o
imieniu Abdul. Chłopak pochodził z Iranu, był najmłodszym synem
jednego z największych magnatów paliwowych tego kraju.
Steve
pochylił się nad jego twarzą i otworzył mu usta. Przez chwilę
patrzył młodzieńcowi w twarz, wydając nieartykułowane dźwięki,
podobne do krztuszenia się. Następnie zwymiotował mu do ust
ciemnoczerwoną zawiesinę. Stażysta przez jakiś czas nie dawał
oznak życia, lecz po chwili nabrał powietrza i całkiem przytomnie
spojrzał na Steve'a. Następnie bez słowa odwrócił się i ruszył
w stronę namiotu.
Murzyn
omiótł wzrokiem okolicę, rejestrując na obrzeżu strefy zero
kilku uzbrojonych ludzi, agentów specjalnych służb, oddelegowanych
do ochrony miejsca katastrofy. Nie widzieli tego, co przed chwilą
się wydarzyło, ich zadanie polegało na uniemożliwieniu miejscowym
wejścia do strefy. Obserwowali więc okolicę, nie interesując się
tym, co dzieje się na terenie badanym przez naukowców.
Steve
skierował się w stronę najbliższego agenta, który uzbrojony był
w lekki karabin automatyczny. Jego ciało chroniła kamizelka
kuloodporna i hełm ze specjalnego, utwardzanego tworzywa. Wszyscy
pracownicy agencji pozostawali w ciągłym kontakcie wzrokowym, więc
starszy asystent Frankleya zwolnił nieco kroku. Musiał jakoś
odciągnąć pozostałych, aby zostać z wybranym przez siebie
agentem na osobności.
Podchodząc
od tyłu do uzbrojonego człowieka, poślinił palec wskazujący
prawej dłoni.
Z
radia mężczyzny dobiegł meldunek, informujący o naruszeniu strefy
bezpieczeństwa przez osobę postronną. Agenci zaczęli opuszczać
swoje stanowiska, udając się w miejsce rzekomego wtargnięcia,
które spowodował irański stażysta, realizując plan Steve'a.
Upatrzony strażnik również chciał odejść, lecz asystent
zatrzymał go. Chwycił go za ramię i uderzył kantem dłoni w
krtań. Kiedy ten padł na kolana i zaczął się dławić, Steve
włożył mu pośliniony wcześniej palec do ust. Mężczyzna w ciągu
kilku sekund uspokoił się i wstał. Poprawił mundur i odszedł,
nie obdarzając Murzyna nawet jednym spojrzeniem.
Miał
jasno sprecyzowany cel, zbiorowa świadomość Steve'a, stażysty o
imieniu Abdul i agenta rządowej instytucji stawiała im jeden cel.
Było nim znalezienie i zabicie zbiegłego jeńca, którego statek
spadł nieco ponad sto kilometrów od miejsca badanego przez
naukowców.
##
―Siadaj―
Starzyński wskazał Michałowi fotel naprzeciwko siebie, samemu
ociężale siadając na kanapie. Chłopak posłusznie usiadł i
patrzył na porucznika, wysypującego z kartonowego pudełka
tajemnicze przedmioty.
―Rozpoznajesz
te rzeczy?―
zapytał mężczyzna.
Przeczący
ruch głowy był jedyną odpowiedzią. Gliniarz westchnął i wziął
do ręki jeden z przedmiotów, przypominający z grubsza dotykowy
telefon i zlustrował go pobieżnie. Na przednim panelu, jak również
na bocznych powierzchniach obudowy nie było żadnych klawiszy. Tylna
pokrywa również była gładka. Spróbował ją otworzyć, chcąc
dostać się do baterii i karty SIM, lecz ta nie miała żadnej
szczeliny ani innego widocznego zamknięcia.
Jakiś
nowy model,
pomyślał i spojrzał na bruneta.
―To
telefon?
―Nie
mam pojęcia, poruczniku―
odparł Michał ―Nie
pamiętam tych przedmiotów, nie znam ich zastosowania.
―My
też―
mruknął pod nosem gliniarz. Odłożył „telefon” i podniósł
ze stołu drugi przedmiot, walcowaty kawałek czarnego, matowego
metalu z niewielkim zgłębieniem, wytoczonym na gładkiej
powierzchni. Chwycił walec w dłoń i położył kciuk na
wgłębieniu, pasował idealnie. Zachichotał pod nosem.
―Miecz
świetlny z „Gwiezdnych Wojen”.
―Gwiezdne
wojny?―
zapytał Michał.
Starzyński
pokiwał głową z uśmiechem.
―To
taka stara seria filmów fantastycznych, na pewno oglądałeś.
Klasyka gatunku.
―Możliwe,
ale nie pamiętam.
―Mam
wszystkie części na DVD, możemy wieczorem obejrzeć, jak chcesz.
―Chętnie―
zgodził się brunet. ―A
co to, ten miecz świetlny? Gdzie można to zobaczyć?
―To
broń, ale istnieje tylko w filmie. Zresztą, sam zobaczysz
wieczorem.
Michał
kiwnął głową i przyglądał się mężczyźnie, który z głupim
uśmieszkiem markował machanie mieczem w powietrzu, wydając ustami
dziwne, bzyczące dźwięki. Spojrzał na chłopca i zawstydził się,
natychmiast odłożył walcowaty przedmiot na stół.
―To
były filmy mojego dzieciństwa―
wyjaśnił to takim tonem, jakby się tłumaczył. ―Chwilowo
wczułem się w klimat...
―Chyba
rozumiem.
―Nie
ważne―
policjant, najwyraźniej zmieszany swoim niedojrzałym zachowaniem,
spakował wszystkie przedmioty ponownie do pudełka i zaniósł je do
swojego biurka, stojącego w kącie salonu. Schował je do półki,
którą zamknął na kluczyk.
―Później
je obejrzymy. Może masz ochotę coś zjeść?
―Z
przyjemnością―
potwierdził Michał z entuzjazmem.
Policjant
podszedł do lodówki, ale w tym momencie rozległ się dźwięk
dzwonka. Przewrócił oczami i wyjął z kieszeni telefon. Skrzywił
się, spoglądając na wyświetlacz.
―Jak
Boga kocham, zmienię tę robotę na jakąś spokojniejszą―
warknął i odebrał.
Przez
chwile słuchał głosu w słuchawce, po czym rozłączył się i
spojrzał na chłopaka wzrokiem, wyrażającym wyrzut sumienia.
―Chyba
nici z jedzenia, muszę lecieć na posterunek. Za pół godziny wróci
Rafał, zadzwonię do niego, żeby coś ci przygotował.
―Nic
nie szkodzi, poczekam. Nie jestem głodny.
―Dzięki
za zrozumienie―
Starzyński uśmiechnął się do chłopca. ―Taka
praca, obowiązki wzywają, rozumiesz...
―Oczywiście,
poruczniku.
Gliniarz
poklepał go po ramieniu i wyszedł.
##
―Ej,
synku pały, zaczekaj!―
za plecami Rafała rozległ się krzyk. Głos był młody, mógł
należeć do chłopaka w jego wieku, lub niewiele starszego.
Nerwowo
obejrzał się przez ramię. Dostrzegł czterech pośpiesznie idących
za nim chłopaków, najmłodszy mógł mieć trzynaście, a
najstarszy siedemnaście lat. Mieli na sobie niemal jednakowe
ubrania, każdy miał brunatną czapkę z daszkiem. Wyglądali w nich
jak członkowie jednego zespołu. Lub gangu.
Rafał
przyśpieszył kroku, nie miał ochoty na pogawędki z tymi
osobnikami. Już prawie dochodził do metalowej bramy, za którą
znajdował się jego dom, gdy usłyszał zbliżający się tupot
ciężkich butów i został brutalnie popchnięty na ogrodzenie.
Boleśnie uderzył policzkiem w słupek, a wystające spomiędzy
prętów ogrodzenia gałązki żywopłotu niemal wybiły mu oko.
Krzyknął
z bólu i złapał się za twarz, która w miejscu zetknięcia ze
słupkiem natychmiast spuchła. Powieka była skaleczona, tylko cudem
oko nie zostało wybite przez ostre, niedawno przycinane gałązki
ozdobnego krzewu.
Zawył
ponownie, czując silne pieczenie policzka i ból skaleczonej skóry
wokół lewego oka.
―Wyjesz
jak pies―
zaśmiał się jeden z napastników łamiącym się, chłopięcym
głosem. ―Jak
piesek, cioto.
Rafał
spojrzał zdrowym okiem na agresorów, wciąż przyciskając dłoń
do policzka. Wszyscy ubrani w jednakowe jeansowe kurtki i brunatne
czapki. Mocne buty, zapewne do kopania. Te same tępe uśmieszki na
twarzach.
Rafał
przełknął ślinę, przewidując, że nie uda mu się wejść na
podwórze w jednym kawałku. Choć opierał się o ogrodzenie
własnego domu, to ogrodzenie właśnie odbierało mu teraz możliwość
ucieczki. Złapał powietrze, odsłonił skaleczone oko i z trudem
wyprostował się, patrząc wyzywająco na napastników.
―Mój
ojciec jest policjantem!―
powiedział twardo. ―Wy
bardziej przypominacie psy, nawet chodzicie stadami.
Cios
spadł na jego twarz bez ostrzeżenia, głowa ponownie uderzyła w
pręty parkanu. Czuł, jak powieka i policzek puchną, jak krew
zalewa mu twarz.
―Twój
stary jest jebanym psem!―
wrzasnął najstarszy z agresorów, chwytając go za kaptur bluzy i
podnosząc do pionu. Pchnął go w kierunku najmłodszego członka
gangu. ―Młody,
zabaw się. Nie skopałeś jeszcze synka psa, masz okazję.
Trzynastolatek
chyba nie był na to przygotowany, stał sztywno, wpatrując się
zdziwionym wzrokiem to w Rafała, to w starszych kolegów.
―Ale...
on już krwawi...
―To
co?―
warknął najstarszy, zapewne przywódca grupy. ―Ma
krwawić bardziej, ma krwawić z nosa, z oczu, nawet z dupy―
przerwał,
by zaczerpnąć powietrza i wrzasnął ―Masz
go zajebać, to bękart jebanego psa!
―Chyba
znam to określenie, chociaż go nie rozumiem―
z boku, nieco po lewej stronie od grupy stał czarnowłosy chłopak o
niezwykłych, błękitnych oczach.
Agresorzy
drgnęli, zaskoczeni jego nagłym i bezszelestnym pojawieniem się.
Najstarszy wyjął z kieszeni składany nóż i otworzył go sprawnym
ruchem, kierując ostrze w stronę przybysza.
―Coś
za jeden?―
zapytał, lustrując bruneta. ―Spierdalaj
do domu, bo może ci się przytrafić nieszczęście.
―Ja
jestem nieszczęściem―
błękitne oczy chłopaka błysnęły złym blaskiem, błyskawicznym
ruchem wytrącił nóż z ręki przywódcy i podciął mu nogi w
kolanach. Ten zwalił się na chodnik jak kłoda, wydając głośne
sapnięcie w momencie, kiedy jego plecy głucho walnęły o
nawierzchnię.
Dwóch
średnich członków gangu skoczyło na bruneta, lecz ten zwinnie
uniknął ich ataku i powalił na glebę, rozdając każdemu po
jednym, precyzyjnie wymierzonym ciosie w splot słoneczny. Najmłodszy
cofnął się o krok, patrząc na błyskawiczną akcję.
―Ja...
nie chciałem go bić...―
wyjąkał. ―To
oni...
―Wiem―
powiedział błękitnooki. ―Dlatego
nie leżysz razem z kolegami. Ale uciekaj, bo mogę jeszcze zmienić
zdanie i poczujesz, jak twarda potrafi być ziemia.
Trzynastolatek
przełknął głośno ślinę, zrobił klasyczne, wojskowe „w tył
zwrot” i pomknął ulicą, jakby gonił go najgroźniejszy pies w
okolicy.
Tymczasem
przywódca gangu wstał i podniósł nóż. Zamierzył się na
bruneta, lecz ten zrobił zgrabny unik i ponownie powalił go na
ziemię, odbierając mu ostrze. Czarnowłosy zamachnął się, z
zamiarem wbicia klingi w krtań młodocianego przestępcy, lecz
powstrzymało go wiotkie ramię Rafała.
―Michał,
nie!
―Dlaczego?
Przecież chcieli cię zabić, słyszałem coś o krwawieniu z oczu.
Takie urazy skutkują zazwyczaj śmiercią, więc chciałem go zabić,
zanim on zabije ciebie.
―Nie
wolno ot, tak sobie zabijać ludzi―
powiedział Rafał drżącym głosem. ―Nawet
takich ludzi.
Ramię
Michała zawahało się, ostrze noża już niemal dotykało szyi
przerażonego napastnika, lecz Rafał nie puszczał reki bruneta.
Błękitne oczy patrzyły na Starzyńskiego juniora, który nie mógł
oderwać od nich wzroku. Były hipnotyzujące. Miały... Miały
pionowe źrenice, jak u kota.
Michał
mrugnął i w ułamku sekundy jego oczy wróciły do normalnego,
ludzkiego wyglądu, znów miały czarne, okrągłe źrenice.
Rozluźnił mięśnie, wstał i wyrzucił nóż daleko między
drzewa. Spojrzał na powalonych agresorów.
―Uciekajcie―
szepnął. ―Zanim
zmienię zdanie i połamię wam nogi.
Młodociani
gangsterzy pozbierali się z chodnika i pośpiesznie oddalili w
kierunku, w którym wcześniej uciekł ich najmłodszy kompan.
Błękitne
tęczówki spojrzały na Rafała.
―Nic
ci nie jest?
―Przeżyję.
To tylko zdarta skóra. Jak wyszedłeś z podwórza? Przecież brama
jest zamknięta.
―Przeskoczyłem
ją w najniższym miejscu, wspinając się na kontener na odpadki.
―Niezły
jesteś―
gwizdnął z podziwem junior. ―Ja
nie dałbym rady wspiąć się nawet na ten kontener.
Michał
wzruszył ramionami, uśmiechając się. Jednak obrażenia
przyjaciela martwiły go.
―Chodźmy
do domu, trzeba obejrzeć twoje oko.
Rafał
bez dyskusji wyjął z plecaka klucze i otworzył bramę.
Już
w domu poszli do łazienki i Michał przemył oko juniora wodą.
―Niewiele
brakowało, a straciłbyś oko―
powiedział, zakładając opatrunek na opuchniętą część twarzy
Rafała. ―Miałeś
szczęście, że te gałązki nie wbiły się głębiej―
zakleił opatrunek plastrami. ―No,
gotowe.
―Dzięki―
szatyn wstał i odwrócił się do niego. Zarzucił mu ramiona na
szyję i uściskał. ―Jesteś
moim bohaterem.
―Żaden
ze mnie bohater, zrobiłem to, co należało.
―Mów
sobie co chcesz, dla mnie jesteś bohaterem―
szepnął i pocałował go w policzek, po czym natychmiast puścił
go i odwrócił plecami, rumieniąc się.
Michał
dotknął policzka, zdziwiony. Czuł przyjemne ciepło w żołądku.
―To
było... miłe―
powiedział i złapał juniora za rękę, odwracając w swoją
stronę. ―Chcę
jeszcze.
Zbliżali
się do siebie powoli, w końcu ich ciała splotły się, a usta
zetknęły w gorącym pocałunku.
Rozdział mmmmm... boski jak zawsze ^^
OdpowiedzUsuńPowala mnie ta "niewinność" Michała heh
Czekam na więcej i życzę weny
Haru
Dzięki serdeczne :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRozdział zajebisty, tylko kończyć w takiej chwili? AAAAAAAA KAROL xDD
OdpowiedzUsuńTo taki zabieg stylistyczny, stosowany przez wielu autorów ;) Ma on na celu zaciekawienie czytelnika, aby z większą niecierpliwością czekał na kolejny rozdział :D Dzięki za miłe słowa, drogi Anonimie ;)
Usuńnaprawdę cudowny rozdział. tak myślałam, że w tym rozdziale się wreszcie pocałują :))
OdpowiedzUsuńkoniec rozdziału, piękny:)) nie wiem dlaczego, ale jak skończyłam czytać ten rozdział, to łza spłynęła po policzku:< Michał idiota a Rafał to ciota:)) ale pasują do siebie, i uwielbiam tych bohaterów :)
także ten, opłacało się tak sługo czekać!
ale pisz szybciej, miłego dnia i weny życzę:))
Dzięki serdeczne :) Michał idiota, Rafał ciota? Michał po prostu żył w innym świecie, w innych realiach, nie zna zasad i praw naszego świata. Rafał... no, ok, trochę ciota z niego, ale w końcu Michał ma być jego obrońcą ;) Pisać szybciej już nie mogę, generalnie czasu na to mam bardzo mało i staram się pisać tak szybko, jak tylko potrafię. Więc cierpliwości, obiecuję, że warto czekać na następne rozdziały :3
Usuńrozumiem, tak czy siak, podziwiam Cię :--)
Usuńnaprawdę świetnie piszesz :) wiem, że warto czekać na następne rozdziały, są długie i cudowne:) skakałam z radości jak dodałeś nowy rozdział:)
Mycha wraca do gry! :)
OdpowiedzUsuńNormalnie zabramialo jak w... Niewazne XD
ja chce wiecej, wiecej, WIECEJ!!!!!!!!!!!! i chce zeby oni sie ostro seksili na oczach pana policjanta, no zrob to dla siostry, no blagam Cie...
zes tak namotal ze nie bardzo sie moge ogarnac ale z czym to juz Ci kiedy indziej powiem, obiecalam Ci, ze bede milczec jak grob :)
dobra, bo mnie troche jebie. a jebie mnie ze szczescia bo moj kochany braciszek w koncu dal jakis znak zycia i jestem taka szczesliwa ze zyjesz i ze mam nadzieje ze nic Ci nie jest. napisz do mnie jak bedziesz mogl, mimo ze wiem ze masz mnie dosc i mnie nienawidzisz...
Kocham Cie <3
Siostra (nie, nie zakonna XD) Lana :*
Siostra, ja przy Tobie to mały pikuś, jeśli chodzi o motanie :P Sam komentarz jest już nieźle pomotany :D Ale bardzo miły, dziękuję :3
UsuńKomentarz Kochanie to to jeszcze nic i on nie jest pomotany, bo mi sie motac nie chcialo, a wiesz ze bym mogla :) Ty też potrafisz ostro pomotać wszystko, w końcu sam mnie tego motania uczyłes ;3
UsuńKocham Cie, dziekuje za wszystko. Dziekuje że jestes :*
Lana :)
Oi, Karoru, w takim momencie...
OdpowiedzUsuńRozdział super, mam nadzieję, że niedługo dodasz kolejne ^^
I miło, że wróciłeś, bo długo była u Ciebie cisza ;)
Karol bosko już nie mogę się doczekać dalszej części. Oczywiście dostałem częsc na fb i zaraz będę czytać. jak się cieszę. KaratueKetsueki
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńo nie do Michała zbliżają się kłopoty, ten co go ścigał przejął kontrolę już nad trzema osobami aby go odnaleźć, a na nieszczęście on nic nie pamięta, tylko jakieś urywki, świetnie z tymi dzieciakami poradził, dobrze by było jakby z nimi został a nie trafił do tej izby dziecka...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia