Rozdział 4 - Powrót legendy

Wyszli z domu przed świtem, gęste opary mgły wisiały jeszcze nad okolicą, spowijając ich wilgotnymi kłębami. Ruszyli cichymi, opustoszałymi ulicami, starając się poruszać bezszelestnie.
Przez pięć dni ukrywali się w domu, oglądali wiadomości, starając się wyłapać informacje o inwazji. Poza kilkoma nieznaczącymi incydentami przez pierwsze trzy dni nic nie wskazywało na to, że dzieje się coś złego. Czwartego dnia media oszalały, informując o odnajdywanych w różnych częściach świata zwłokach w różnych stadiach rozkładu. Mówiono o nieznanej epidemii, która w bardzo krótkim czasie zmieniła się w pandemię.
Piątego dnia większość stacji telewizyjnych przestało emitować program. Był to znak, że obcy z zastraszającą prędkością rozprzestrzenili się po kraju, a co za tym idzie, również ruszyli w świat. Wciąż nadające stacje zagraniczne podawały informacje o tajemniczych zgonach i tysiącach odnajdywanych ciał. Obawy Mikaeliego zaczęły się potwierdzać, Vempari rozprzestrzeniali się na coraz bardziej oddalone od Polski tereny.
Szóstego dnia brunet postanowił działać. Wyruszyli na miejsce katastrofy jego pojazdu by uzbroić się w broń, pozostawioną w zatopionym wraku. Ludzka broń była nieskuteczna w starciu z najeźdźcą, nadawała się jedynie do spowolnienia pojedynczych osobników, a tu potrzebna była większa siła rażenia.
Nie chcąc pozostawiać Rafała samego w pustym domu, Michał po namyśle zabrał go ze sobą. W niecałą godzinę dotarli nad jezioro. Brunet zdjął ubranie i podał je juniorowi.
Zostań tu i czekaj na mnie, wrócę za kilka minut.
Szatyn potrząsnął głową z przestrachem.
Nie zostawiaj mnie tu samego, prawie sram ze strachu!― jęknął, tuląc się do Michała. ―Tu nawet nie ma się gdzie schować!
Trosse objął go i pogładził po policzku.
Muszę zanurkować w tym zbiorniku, tam jest mój statek, może uda się go uruchomić― powiedział, odsuwając Rafała na odległość ramion i patrząc w jego orzechowe oczy. ―Poza tym tam jest broń, muszę ją wydostać.
Ale...
Nie bój się, to potrwa tylko kilka minut― przerwał mu i poprowadził pod rosnącą nad brzegiem wierzbę, której zwisające nisko gałęzie dawały niejaką osłonę przed wzrokiem potencjalnych obserwatorów. Posadził go pod pniem, wcisnął w ramiona swoje ubranie i położył dłoń na ramieniu.
Tu będziesz bezpieczny, ja zaraz wrócę.
Starzyński junior spojrzał na niego smutnymi oczami i pokiwał głową. Trosse Odwrócił się i ruszył w stronę wody. Rafał spojrzał na jego pośladki, seksownie opięte przez czarne bokserki.
Skoro mogę umrzeć, to chociaż napatrzę się przed śmiercią― mruknął do siebie i mocniej przycisnął do piersi ubranie przyjaciela, opierając się o pień drzewa.

#

Brunet wszedł do wody po kolana i nabrał powietrza, po czym zanurkował. Dno jeziora opadało stromo w dół w miarę oddalania się od brzegu. W rzeczywistości była to stara glinianka, z której kiedyś wydobywano glinę do produkcji ceramiki, woda była mętna, nie było mowy o ujrzeniu czegokolwiek na odległość wyciągniętej ręki. Tylko zmysł przestrzenny pozwolił Michałowi nurkować coraz głębiej z pewnością, że zmierza do statku. Czuł pulsowanie ciśnienia wody w uszach, z trudem utrzymywał nabrane do płuc powietrze. Napierająca na klatkę piersiową woda próbowała wypchnąć je, ciśnienie rosło z każdym metrem wgłąb zbiornika.
Kiedy już ostatkiem sił utrzymywał w płucach resztkę powietrza, jego dłonie dotknęły znajomej powierzchni. Znalazł luk śluzy powietrznej, przesunął mechanizm otwierający klapę i wpłynął do środka. Zamknięcie klapy uruchomiło pompy, które odessały wodę ze śluzy, mógł więc odetchnąć pełną piersią. Zajrzał przez iluminator w hermetycznych drzwiach do przedziału dla załogi. Jego podejrzenia sprawdziły się, cała kabina zalana była mętną wodą, która dostałą się do środka przez pęknięcia w poszyciu. Zagryzł wargi i uderzył pięścią w gródź. Co teraz? Myślał intensywnie, wzrok jego padł na kombinezony próżniowe, stojące w specjalnych wnękach śluzy powietrznej. Tak! Kombinezon powinien zdać egzamin jako strój nurkowy. Był co prawda ciężki i nieporęczny, ale doskonale hermetyczny. Kiedy otworzy gródź przedziału osobowego, do śluzy powietrznej wtargnie woda, a wtedy dzięki kombinezonowi, nie utonie.
Wyjął jeden z kombinezonów z wnęki i ubrał się weń, dokładnie dopasowując uszczelki i hermetyczne zatrzaski. Strój był ciężki i masywny, nie sposób było się w nim poruszać szybko i sprawnie, lecz tymczasowo spełniał swoją funkcję.
Chłopak napełnił kombinezon powietrzem, otwierając zawór na elektronicznym panelu sterowania, umieszczonym na przedramieniu i odryglował gródź przedziału osobowego. Woda naparła na nią z taką siłą, że stalowe wrota odepchnęły go w przeciwległy kąt śluzy. Na szczęście kombinezon uchronił go przed zranieniem. Śluza wypełniła się wodą, która wciąż napływała przez szczeliny w kadłubie. Brunet ruszył do przedziału załogi, brnąc niemal po omacku, poruszając się niezgrabnie w ciężkim skafandrze. Dotarł do konsoli komputera i nacisnął panel sterowania. Po kilkunastu próbach zanurzone w silikonowym żelu obwody komputera zajarzyły się błękitnym blaskiem a pulpit ożył. Michał uruchomił procedurę naprawy poszycia, z ukrytych schowków wypełzły niewielkie automaty i zaczęły wypełniać pęknięcia poszycia specjalną szybko zastygającą masą. Po chwili wszystkie szczeliny zostały naprawione, więc chłopak uruchomił pompy, które odessały wodę. Stojąc już pewnie na mokrej podłodze, zdjął kombinezon i oparł go o ścianę. Usiadł w fotelu pilota i powiedział:
Komputer, raport o uszkodzeniach.
Systemy podtrzymywania życia sprawne, uzbrojenie sprawne, nawigacja sprawna― oznajmił beznamiętnie komputer. ―Poważne uszkodzenie kadłuba, wykryto szereg pęknięć w strukturze poszycia i konstrukcji nośnej. Poważne uszkodzenie napędu, pędnik grawitacyjny zniszczony, silnik jonowy zniszczony, działa tylko 30 z 80 silników manewrowych.
Możemy wystartować?
Start niemożliwy bez napędu grawitacyjnego.
A na silnikach manewrowych?
Zbyt mała moc nominalna silników, start nie byłby możliwy nawet przy pełnej sprawności silników manewrowych.
No to jestem uziemiony― westchnął Mikaeli i oparł głowę na dłoniach.
Nie stwierdzono przebicia w instalacji elektrycznej, uziemienie nie jest konieczne.
Mimo zrozpaczenia chłopiec parsknął śmiechem z bezmyślności elektronicznego mózgu.
Pewnie masz rację― odparł ze śmiechem i dodał. ―Zaprogramuj całą dostępną na pokładzie broń na moje DNA.
Przyłożył dłoń do czytnika na pulpicie.
Ukończono sprzężenie uzbrojenia.
Teraz zaprogramuj drugiego użytkownika― wyjął spod gumki bokserek foliowy woreczek, w którym znajdowała się papierowa chusteczka, nasączona nasieniem juniora, które zebrał po ich porannych igraszkach. Rozpakował ją i przyłożył do czytnika.
Analiza próbki DNA zakończona, sprzężenie ukończone― zameldował komputer. Michał wstał z fotela i zaczął obwieszać się przeróżnego rodzaju bronią, wyjmowaną z szafek i schowków. Zdawał sobie sprawę z tego, nie nie da rady zabrać całej broni za jednym razem, będzie musiał nurkować kilka razy i wypływać, obciążony arsenałem.
Sprawdził i ocenił ciężar zabranej broni stwierdzając, że da radę wypłynąć z takim balastem, po czym skierował się do śluzy. Zamknął gródź, napełnił śluzę wodą i wypłynął ze statku. Ciężar broni natychmiast ściągnął go w kierunku dna, jednak udało mu się pokonać ciążenie, szaleńczo wiosłując kończynami. Jednocześnie starał się posuwać w stronę brzegu. Płynął bardzo wolno, w końcu płuca zaczęły rozpaczliwie błagać o jeden, choćby najmniejszy haust powietrza. Niemal z pękającymi płucami, dotknął stopami kamienistego dna i odbił się w górę. Wypłynął na powierzchnię i głośno zaczerpnął upragnionej mieszanki gazów. Spojrzał na brzeg, gdzie zostawił Rafała i zamarł. Następnie rzucił się w stronę brzegu jak desperat, by ratować ukochanego.

#

Ściskając kurczowo ubranie Mikaeliego i siedząc cicho pod wierzbą, Rafał zerkał nerwowo na nieruchomą taflę wody, pełen coraz gorszych obaw o los bruneta.
Zza dwumetrowego murku, który kiedyś odgradzał staw od terenu dawnego ośrodka opiekuńczego dla psychicznie chorych, doleciało osobliwe chrobotanie a ponad jego krawędzią ukazała się głowa jednego z jego niedawnych prześladowców. Był to krępy chłopak w wieku około szesnastu lat w czapce z daszkiem. Podciągnął się i przeskoczył na drugą stronę murku, stając przed wystraszonym Rafałem, który zerwał się na równe nogi upuszczając ubranie bruneta.
Siema, cioto― powiedział, chwytając go za przód bluzy. ―Nie ma twojego obrońcy, pewnie zwiedza teraz dno jeziora, przybijając piątkę z rybkami. To my sobie teraz z tobą pogadamy. Chłopaki!― zawołał w stronę murku. Pozostali członkowie bandy zaczęli wspinać się na ogrodzenie i przeskakiwać na drugą stronę. Tylko najmłodszy, może trzynastoletni chłopiec nie zeskoczył, pozostał siedząc na szczycie.
Przytrzymajcie mi tego synalka psa― rozkazał szef. Jeden z średnich chłopaków spojrzał na niego i powiedział:
A wiesz co, Kiszak? Pocałuj ty mnie w chuj, mam dość twojego szefowania. Mam dość całego tego niby gangu. Robimy z siebie idiotów w tych czapkach― zerwał z głowy baseballówkę z napisem „SHARKS" i podeptał na oczach zaskoczonego przywódcy. ―A najbardziej mam dość tego, że mamy bić kogoś, bo tobie się tak podoba. Jesteś debilem, nie wiem, po co w ogóle cię słuchałem przez taki długi czas. Wal się na cyce, wieprzu.
Pokazał szefowi wymowny gest środkowym palcem i oddalił się, zdejmując po drodze charakterystyczną kurtkę z barwami gangu. Herszt bandy spojrzał za nim z pogardą i powiedział:
I chuj z nim. Trzymać gnoja, zabawimy się.
Średni chłopak, szatynek wzrostu Kiszaka, podszedł do Rafała, podciął mu nogi w kolanach i złapał za plecami za ramiona, wbijając kolano między łopatki. Starzyński jęknął z bólu, a szef bandy, Jarosław Kiszak podszedł do niego i złapał pod brodę.
Zobaczymy, czy potrafisz ssać fiuta, cioto― stęknął, rozpinając suwak w spodniach. Do nozdrzy Rafała doleciał fetor nie mytego od tygodni krocza, z trudem opanowując odruch wymiotny spojrzał na penisa, którego Kiszak wyciągnął z rozporka. Był nie większy niż czternaście centymetrów, ledwie widoczny w otaczających go kręconych włoskach, pulchny jak kartofelek, posiadał też niezwykle ciasną stulejkę. Junior szarpnął się, więc trzymający go za ramiona chłopak wbił mocniej kolano między jego łopatki.
Odgryzę ci go, jak tylko spróbujesz mi go włożyć do ust― wystękał Starzyński, spoglądając na knura spod opadłej na oczy grzywki. Kiszak uśmiechnął się, pokazując krzywe, żółte zęby i odparł:
Nie chcesz pociumkać? To zrobimy to inaczej.
Zbliżył członka do policzka chłopca i zaczął ocierać się o niego. Nie trwało to długo, po może dwóch minutach skrzywił się i kilka nędznych kropelek wodnistego, półprzeźroczystego nasienia spłynęło po policzku Rafała, który ostatkiem sił powstrzymywał odruch wymiotny. Kiszak krzywiąc się schował sflaczałego fiuta i zapiął rozporek.
Nie poszło jak chciałem― wysapał. ―Ale z następnym pójdzie lepiej. Jankes! Chodź tu!― zawołał do najmłodszego, wciąż siedzącego na murku. Młody zesztywniał, nie chciał uczestniczyć w chorych zabawach szefa, który zmusił go do uczestnictwa w ich wyprawie.
Jarek, ja nie chcę...― zaczął, lecz szef podszedł do niebo błyskawicznie, chwycił za nogawkę dresowych spodni i brutalnie ściągnął na ziemię. Chłopiec upadł na kolana, Kiszak postawił go na nogi i siłą ściągnął mu spodnie razem z bokserkami do połowy łydek.
Nie pyskuj, tylko daj mu do ryja, bo ja dam ci w ryja― warknął przywódca i popchnął go w stronę klęczącego Rafała. Mały spuścił, starając się nie patrzeć szatynowi w oczy. Czuł, jak jego penis mimowolnie sztywnieje. Rafał tymczasem spojrzał na członka blondynka i wbrew sobie stwierdził, że takiego fiutka z chęcią wziąłby do ust. Był zadbany, nie śmierdział potem jak kutas Kiszaka. Poza tym miał ładny, wyprężony w górę kształt i odsłoniętą, ciemnoczerwoną żołądź.
Nie chcę...― jęknął cicho młody, zwany Jankesem, tak cicho, że usłyszał go tylko junior. Podniósł wzrok na twarz trzynastolatka i zobaczył łzy, spływające mu po policzkach.
Zostawcie go, florgdaki― zza pleców Kiszaka doleciał zdyszany, charkotliwy głos. ―Bo tym razem was pozabijam!
Herszt i najmłodszy członek gangu odwrócili się, mały niezwłocznie podciągnął spodnie. Ujrzeli stojącego na brzegu, dyszącego Mikaeliego, zrzucającego z siebie naręcza dziwnych przedmiotów. Brunet poprawił mokre, opadłe na twarz włosy i ruszył w ich stronę. Średni chłopiec, który wykręcał ręce Rafała, puścił go i starał się sprawiać wrażenie, jakby nigdy w życiu go nie dotykał. Nawet Kiszak poczuł się niepewnie, widząc muskulaturę czarnowłosego. Węzłowate mięśnie i sterczące żyły na ramionach robiły wrażenie, tak jak i jego imponujący, płaski, muskularny brzuch.
Rafał podniósł się na nogi i z obrzydzeniem wytarł rękawem bluzy spermę Kiszaka z policzka. Spojrzał na Michała, który, dysząc wściekłością i pragnieniem mordu, zbliżał się do nastoletnich bandytów.
Pozabijam was, tym razem nie będzie litości― powiedział już uspokojonym głosem.
Jemu nic nie rób, zmusili go do tego― powiedział Starzyński, kładąc rękę na ramieniu najmłodszego chłopaka. Trosse spojrzał na młodego swymi błękitnymi oczami i powiedział lodowatym tonem:
Podziękuj Rafałowi za drugą szansę. Ale trzeciej już nie będzie, zginiesz jak pozostali.― spojrzał na pozostałych i zacisnął pięści. ―A co do was, to żegnać się z życiem.
Przerwał mu głośny, świdrujący uszy ryk, jakby syreny. Wszyscy złapali się za uszy i rozejrzeli się, zdezorientowani. Nad ich głowami zmaterializował się smukły, kilkunastometrowy pojazd w kształcie grotu strzały. Kiszak i jego średni wspólas unieśli głowy, zrobili w tył zwrot i pozostawiając najmłodszego członka gangu, uciekli w popłochu.
Tymoteusz Janiak, zwany przez kolegów Jankesem, złapał Rafała za rękę i pociągnął go do Stojącego nieopodal Mikaeliego. Popchnął go w stronę bruneta i sam uciekł w kierunku przeciwnym do dawnych kolegów z gangu. Michał zasłonił ukochanego swoim ciałem i razem z nim zaczął cofać się w stronę porzuconej na brzegu broni. Złapał dwa dziwne karabiny, jeden wcisnął w ręce Rafałowi a drugi wycelował w unoszący się nad ziemią kształt statku.
W razie czego strzelaj bez ostrzeżenia, może go nie zniszczymy, ale poważnie uszkodzimy― powiedział. Ale Rafał uśmiechnął się i odparł:
Nie strzelam do przyjaciół. Znasz nasz język, potrafisz czytać, zobacz napis na jego burcie.
Pojazd znacznie obniżył pułap i dało się zobaczyć zdobiący go, stylizowany na gotyk napis na burcie. Viking. Trosse opuścił broń. Widział ten pojazd. Oglądał w internecie wywiad z dowódcą legendarnego oddziału nastoletnich pilotów, Erykiem Vinderenem. To jego myśliwiec lądował właśnie na brzegu stawu. Przypomniał sobie zdjęcia i filmy z udziałem młodego, jasnowłosego chłopca, który przeszedł do historii jako wielki przywódca sił ziemskich, który doprowadził do druzgoczącej klęski sił najeźdźcy.
Geniusz taktyki. Wybitny strateg. Nadzieja ludzkości. Takimi słowami określano tego chłopaka, który był niezwykle skromny i cichy, a jednak okazał się odpowiednim człowiekiem, który pojawił się w odpowiednim czasie i miejscu, by ocalić Ziemię od zagłady.
Myśliwiec wysunął płozy i miękko osiadł na wilgotnej ziemi, kilka metrów od nich. Część górnej części jego kadłuba poruszyła się i oderwała od reszty. Miała kształt czegoś w rodzaju pancerza. Masywna sylwetka miękko choć z wyraźnym głośnym hukiem zeskoczyła z pojazdu i ruszyła w stronę chłopców. Była potężna, miała niemal trzy metry wysokości. A jednak poruszała się lekko i płynnie, jakby ważyła zaledwie kilkadziesiąt kilogramów. Z jego pleców i goleni wysunęły się różne rękojeści i uchwyty rozmaitych rodzajów uzbrojenia osobistego. Postać zatrzymała się a matowa osłona hełmu odsunęła się i schowała w obudowie. Oczom chłopaków ukazała się młoda, przystojna twarz chłopca o niezwykłych, jasnoniebieskich oczach.
Pozwólcie, że się przedstawię― powiedział młodym, chłopięcym głosem. ―Jestem admirał Eryk Vinderen, dowódca oddziału „Pentagrammaton” i zastępca dowódcy szefa sztabu generalnego Allied Forces, jak również głównodowodzący ziemskich sił zbrojnych. Reaktywowano naszą grupę, ponieważ wykryto zagrożenie pochodzenia pozaziemskiego. Wiecie coś o tym?
Rafał spojrzał na Mikaeliego, potem z powrotem na Vinderena.
On wie o tym najwięcej― wskazał na bruneta. ―Ja mogę opowiedzieć tylko o tym, co sam widziałem.
Legenda wojny z wampirami spojrzała na Michała, taksując jego mięśnie.
Wyglądasz na wojownika. Co wiesz o najeźdźcy?
Sporo, walczyłem z tym― odparł Trosse. ―Jestem żołnierzem, jak pan, admirale, nazywam się Mikaeli Trosse. Nie pochodzę z tego świata, jestem uchodźcą. Mój świat przestał istnieć.
Jako wysoki urzędnik ziemskich władz wojskowych oficjalnie udzielam ci azylu na naszej planecie. Nikt nie śmie mi się przeciwstawić, jestem jednym z trzech najwyższych rangą oficerów w sztabie. I skończmy z tymi tytułami, mów do mnie Eryk. Możemy wam w czymś pomóc?
W zasadzie tak― powiedział brunet. ―W jeziorze zatonął mój statek. Dacie radę go wyciągnąć?
Vinderen uśmiechnął się szeroko, pokazując piękny, biały uśmiech.
Jasne, że damy― odparł i powiedział do kogoś innego. ―Tim, wyłącz maskowanie, to przyjaciele i potrzebują naszej pomocy.
Nad spokojną taflą stawy zmaterializował się jeszcze jeden, znacznie większy statek. Był nawet większy od pojazdu Michała. Eryk komunikował się z jego pilotem:
W wodzie zatonął statek naszego przyjaciela, trzeba go wyciągnąć.
Potężny pojazd błysnął w odpowiedzi światłami i zniżył się nad samo jezioro. Admirał Vinderen odwrócił się do Rafała.
Czy możesz pokazać mi tę mokrą plamę na rękawie bluzy?― zapytał, wyciągając ze schowka na przedramieniu zbroi jakieś urządzenie. Starzyński zaczerwienił się.
To jest... no...
Wiem co to jest, widziałem całe zajście― odparł Eryk. Mikaeli zacisnął pięści i warknął:
I nie pomogłeś mu?
Wybacz, ale nie było bezpośredniego zagrożenia życia twojego przyjaciela. Istniało ryzyko zainfekowania, ale to sprytny chłopak, zacisnął usta. Dlatego nie interweniowałem, aż ty się pojawiłeś.
Trosse rozluźnił się. Pokiwał głową i powiedział:
Rozumiem. Nie chcieliście się ujawniać bez wyraźnej potrzeby.
Zgadza się― potwierdził Vinderen i zwrócił się ponownie do Starzyńskiego. ―Pozwolisz mi zobaczyć twój rękaw?
Szatyn wyciągnął rękę do admirała, który przytknął trzymane urządzenie do wilgotnej plamy na rękawie. Maszynka zapiszczała i powiedziała:
Analiza obcego DNA zakończona. Wykryto wstępną fazę infekcji.
Miałeś szczęście, że jego nasienie nie dostało się do twojego organizmu― powiedział do Rafała. ―Zostałbyś zainfekowany. Co prawda on sam musiał być zainfekowany zaledwie kilka godzin temu, poza tym musiał mieć odporny organizm. Ale mógł już zarażać.
Znam zagrożenie, walczyłem z nim― wtrącił Michał. ―To groźny organizm, zaraża w ciągu kilku minut, rzadko zdarza się, że ktoś ma odporny organizm i opiera się kilka godzin. Poszczególne zainfekowane osobniki stają się częścią wspólnej świadomości, działają jak części ciała większego organizmu.
Brzmi strasznie― stwierdził Eryk. ―Znacznie gorzej niż wampiry.
Oni mówią o sobie Vempari, brzmi to dość podobnie. Może coś ich łączy?― zastanowił się Trosse.
No cóż, nie będziemy teraz tego roztrząsać. Wyciągnijmy twój statek. Poza tym musimy poszukać jakiejś bezpiecznej kryjówki.
Michał i Starzyński junior porozumieli się wzrokiem.
W tym chyba mogę służyć pomocą― podsunął junior. ―Mam duży i bezpieczny dom, może w nim zamieszkać nawet ze dwadzieścia osób.
Byłoby cudownie, moi ludzie potrzebują odpoczynku.
Na odpoczynek jest dość miejsca, kuchnia również do dyspozycji.
Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Vinderena.
Będziemy zobowiązani. Tim― rzucił do komunikatora. ―Jak idzie?
Wyciągamy rybkę z wody!

##

Po ogrodzie otaczającym dom Starzyńskich krzątali się żołnierze w pancerzach. Jedni rozciągali specjalną barierę na wysokim murze otaczającym posesję, inni montowali na dachu budynku urządzenie, które nazywali automatycznym snajperem. Był to system obronny, oparty na ciężkim karabinie impulsowym, sprzężonym z rozmaitymi czujnikami w barierze. Jej naruszenie powodowało automatyczne otwarcie ognia do intruza. Sama bariera miała postać cienkich drucików, rozciągniętych na słupkach ustawionych równomiernie na szczycie ogrodzenia. Były wykonane ze stopu wolframu z hiperytem, nie sposób było je zerwać i doskonale przewodziły prąd. Raziły intruza napięciem rzędu dwóch tysięcy wolt i uruchamiały automatycznego snajpera, który dokańczał dzieła.
W końcu dużego ogrodu stały niewidoczne, zamaskowane statki: duży transporter oddziału admirała Vinderena, jego myśliwiec i wyłowiony ze stawu kanciasty pojazd Trossego. Ludzie Eryka liczący wraz z nim dziesięć osób skończyli prace nad zabezpieczeniem posesji i zameldowali się u dowódcy.
W porządku― oznajmił Vinderen i zwrócił się do Rafała. ―Gdzie mogę rozlokować swoich ludzi i sprzęt?
Junior zaprowadził ich do domu i pokazał wolne pokoje oraz centrum rozrywkowo-rekreacyjne, ulokowane w piwnicy. Żołnierze jednogłośnie stwierdzili, że piwnica będzie idealna dla tylu osób.
Tu macie sprzęt do ćwiczeń, sztangi i takie tam. Mój tato urządził to miejsce dla siebie― powiedział Rafał. ―Tam jest prysznic, barek i zamrażarka. A tam, w samym rogu centrum rozrywkowe.
W rogu obszernej piwnicy ustawiony był wysokiej klasy sprzęt komputerowy, muzyczny, a także dwie gitary i potężny, estradowy wzmacniacz.
Jest idealnie, ale najbardziej cieszy mnie prysznic, marzę o kąpieli― oznajmił Vinderen i spojrzał na gospodarza i jego przyjaciela. ―Mam nadzieję, że nie krępujecie się nagości? Muszę zdjąć pancerz, a będąc w nim nie mogę mieć ubrania.
My się nie krępujemy, ale skoro wy tak, to możemy was zostawić.
Admirał uśmiechnął się szeroko.
Jesteśmy żołnierzami, nic nas już nie krępuje. Zakładamy PASy w hangarze lub magazynie, wtedy musimy rozebrać się do naga.
Zasunął automatyczną szybkę hełmu. Pancerz zasyczał i po kilku sekundach jego tył pękł na pół jak strąk fasoli. Ze środka wyskoczył szczupły, umięśniony i wysoki chłopak w białym czepku na głowie. Junior przełknął głośno ślinę, widząc jego idealnie wydepilowane ciało. Jego wzrok zwłaszcza przykuł pokaźnych rozmiarów członek.
Nagi Vinderen zdjął plastykowy czepek i rozrzucił palcami niezwykle jasne, średniej długości włosy, które malowniczo opadły mu na oczy. Sięgnął do wnętrza pancerza i wyjął z niego coś, co przypominało dużą baterię. Rzucił ją swemu zastępcy, Timowi, który również wydostał się z pancerza i nago instalował przy sprzęcie komputerowym ich własny terminal. Zwinnie złapał baterię w powietrzu i podłączył do terminalu wraz ze swoją, którą odłączył od własnego PASa.
Dlaczego musicie być nadzy, kiedy korzystacie z pancerzy?― zapytał Mikaeli, lustrując imponującą muskulaturę Eryka. Chłopak wyglądał na jego rówieśnika, lecz był wyższy i mimo szczupłej budowy, miał mięśnie jak ze stali.
Pancerze wypełniają się specjalnym żelem izolująco-przekaźnikowym, dzięki któremu możemy nimi sterować― odparł blondyn. ―Odbiera on impulsy elektryczne z mięśni i systemu nerwowego, dlatego musi mieć bezpośredni kontakt ze skórą.
A dlaczego jesteście wydepilowani?― zapytał Rafał, starając się oderwać wzrok od krocza admirała. Zdecydowanie przegrywał walkę z magnetycznym przyciąganiem masywnej pały dowódcy oddziału.
Żel wtłaczany jest i odsysany przez system elektrozaworów z filtrami, które mogłyby zostać zatkane przez włosy― wyjaśnił Eryk. ―Dlatego, poza głową, na której nosimy specjalne neuroprzekaźnikowe kaptury, musimy być całkowicie wydepilowani.
Wspaniały wynalazek― pochwalił Michał i zwrócił się do juniora ―Prawda?
Rzeczywiście, wspaniały― odparł zapatrzony w penisa Vinderena Rafał, mając zapewne właśnie jego na myśli. Nagle potrząsnął głową i zdał sobie sprawę, że Trosse musi widzieć dokąd wędruje jego wzrok. Zaczerwienił się jak zachodzące słoneczko i powiedział nienaturalnie wesołym tonem:
To weźcie sobie prysznic a my pójdziemy na górę i przygotujemy coś do jedzenia.
Będziemy bardzo wdzięczni― powiedział Eryk, łapiąc w powietrzu rzucone przez Smallflowera spodenki, które założył niezwłocznie. ―Nasze wojskowe racje wychodzą nam już nosami.
W takim razie zrobimy z Michałkiem coś smacznego dla naszych bohaterów!
Odwrócił się na pięcie i ciągnąc Mikaeliego za sobą, wspiął się po schodach na parter.

##

Przemykali cichymi, wymarłymi uliczkami willowego osiedla, w którym znajdował się między innymi dom Rafała. Wybrali się do pobliskiego marketu, by uzupełnić zapasy prowiantu. Eryk zabrał swój oddział do Włoch, skąd satelity nasłuchowe odebrały sygnał Mayday, nadany przez ocalałych ludzi. Michał wraz z Rafałem, uzbrojeni w pozostawione im przez żołnierzy karabiny impulsowe, postanowili zrobić zaopatrzenie.
Wyruszyli wcześnie rano, słońce jeszcze nie wstało i nad całą okolicą wisiała mgła. Wszystkie okoliczne domy zdawały się być opuszczone, co prawdopodobnie było prawdą. Ich właściciele prawdopodobnie zginęli, zarażeni przez Vempari. Średni okres życia zainfekowanego wynosił około dwóch tygodni, później jego ciało zaczęło gnić i rozkładać się, zmieniając w końcu w kupkę szarego pyłu, który był przetrwalnikową formą Vempari. W tej postaci, jako praktycznie martwy, mógł przetrwać nawet kilka tysięcy lat, aż pojawiłby się jakiś żywy organizm, który mógł zaatakować. Znając prędkość jego rozprzestrzeniania się, walka o przyszłość gatunku ludzkiego dobiegała końca. I jej wynik nie napawał optymizmem…
Chłopcy przemykali właśnie obok sporej posesji, która wyglądała na równie pustą jak inne w okolicy, kiedy usłyszeli hałas. Podniesione głosy. Kilka głosów, należących bez wątpienia do młodych chłopaków. Zdjęli karabiny z pleców i ostrożnie ruszyli na teren ogrodu.


##

Jesteśmy Vempari― głos Kiszaka brzmiał jak kaszel, chłopak wyglądał koszmarnie, jak swój cień. Stracił co najmniej jedną trzecią wagi, jego skóra miała szarawy odcień, pod oczami miał ciemne podkowy.
Stary, zaciągnąłeś nas tu tylko po to, żeby nadać nazwę gangowi?― jęknął średni członek watahy, Tomek Milewicz. ―Jest piąta rano, o tej godzinie zwykle leżę w wyrku i walę kapucyna, a nie ustalam nazwę bandy.
Kiszak złapał go za przód bluzy i zionął w nos potwornym smrodem z ust.
Jesteśmy Vempari. I ty będziesz nami.
Milewicz zatkał nos i odwrócił od herszta.
Ziomek, umyj czasem zęby― powiedział przez usta. ―I przestań ćpać, to gówno cię wykańcza.
Jarek pchnął go i przewrócił na plecy, siadając na nim okrakiem.
Jesteśmy Vem…
Spierdalaj, odjebało ci?! Nie będę żadnym wapiari ani wapiti!― zaczął szarpać się z szefem, lecz ten, mimo toczącej go choroby miał zadziwiającą siłę. Na ostatnią chwilę udało mu się wyrwać lewe ramię z uchwytu Kiszaka i gdy ten beknął mu w twarz potwornym smrodem, zasłonił nos i usta ręką. Zdążył w samą porę. Kiszak rzygnął mu na twarz ciemnobrunatną cieczą.
Nie będziesz nami― wybełkotał, wciąż siedząc na Tomku. Położył mu dłoń na twarzy i wbił kciuk w oko. Milewicz próbował go odepchnąć uwolnioną ręką, lecz nie miał tyle siły. Tymczasem herszt wciskał palec coraz mocniej, aż gałka oczna pękła i wypłynęła z oczodołu. Płyn z jej wnętrza, pomieszany z krwią spłynęły po policzku ryczącego chłopaka.
Tymek, zwany Jankesem ocknął się nagle i rzucił na pomoc koledze. Złapał Kiszaka za kaptur bluzy i zaczął ciągnąć, próbując uwolnić Tomka. Lecz były szef zamachnął się i odrzucił go w bok. Oszołomiony Tymoteusz patrzył jak Jarek rozgląda się dookoła, podnosi ostro zakończony patyk i biorąc zamach znad głowy, wbija go ukośnie ściętym końcem w zdrowe oko Milewicza. Chłopak zadrgał w agonii i znieruchomiał. Kij był na tyle długi, że musiał oprzeć się o podstawę czaszki. Widząc sterczący z oczodołu martwego kolegi patyk, Tymoteusz zwymiotował w mokrą trawę.
Kiszak wstał z ciała Milewicza i podszedł do Tymka. Złapał go za przód bluzy i przewrócił na plecy, po czym usiadł na nim i powiedział:
Jesteśmy Vempari, ty też będziesz nami.
Beknął donośnie aż echo rozeszło się po okolicy. Tymek z przerażeniem patrzył, jak krtań szefa porusza się w odruchy wymiotnym. Próbował wyswobodzić ramię, by zasłonić twarz, lecz nie dał rady. Wtedy rozległ się trzask wyładowania elektrycznego i głowa napastnika wyparowała, zamieniając się w rozwiewaną przez poranny wiatr kupkę popiołu. Bezgłowy korpus Kiszaka, wciąż drgający i poruszający ramionami, osunął się na bok i upadł obok. Za nim pojawiło się dwóch chłopaków. Obaj byli znajomi.
Jesteś cały?― zapytał Mikaeli. Tymek, wciąż oszołomiony, pokiwał tylko głową.
Nie napluł ci do ust?
Nie zdążył... ―zdołał wydusić.
Chodź z nami, nie możesz tu zostać.
Pozwolił się podnieść pod ramiona i poprowadzić w mgłę poranka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz