Wyszli z domu przed
świtem, gęste opary mgły wisiały jeszcze nad okolicą, spowijając
ich wilgotnymi kłębami. Ruszyli cichymi, opustoszałymi ulicami,
starając się poruszać bezszelestnie.
Przez pięć dni ukrywali
się w domu, oglądali wiadomości, starając się wyłapać
informacje o inwazji. Poza kilkoma nieznaczącymi incydentami przez
pierwsze trzy dni nic nie wskazywało na to, że dzieje się coś
złego. Czwartego dnia media oszalały, informując o odnajdywanych w
różnych częściach świata zwłokach w różnych stadiach
rozkładu. Mówiono o nieznanej epidemii, która w bardzo krótkim
czasie zmieniła się w pandemię.
Piątego dnia większość
stacji telewizyjnych przestało emitować program. Był to znak, że
obcy z zastraszającą prędkością rozprzestrzenili się po kraju,
a co za tym idzie, również ruszyli w świat. Wciąż nadające
stacje zagraniczne podawały informacje o tajemniczych zgonach i
tysiącach odnajdywanych ciał. Obawy Mikaeliego zaczęły się
potwierdzać, Vempari rozprzestrzeniali się na coraz bardziej
oddalone od Polski tereny.
Szóstego dnia brunet
postanowił działać. Wyruszyli na miejsce katastrofy jego pojazdu
by uzbroić się w broń, pozostawioną w zatopionym wraku. Ludzka
broń była nieskuteczna w starciu z najeźdźcą, nadawała się
jedynie do spowolnienia pojedynczych osobników, a tu potrzebna była
większa siła rażenia.
Nie chcąc pozostawiać
Rafała samego w pustym domu, Michał po namyśle zabrał go ze sobą.
W niecałą godzinę dotarli nad jezioro. Brunet zdjął ubranie i
podał je juniorowi.
―Zostań tu i czekaj na
mnie, wrócę za kilka minut.
Szatyn potrząsnął
głową z przestrachem.
―Nie zostawiaj mnie tu
samego, prawie sram ze strachu!― jęknął, tuląc się do Michała.
―Tu nawet nie ma się gdzie schować!
Trosse objął go i
pogładził po policzku.
―Muszę zanurkować w
tym zbiorniku, tam jest mój statek, może uda się go uruchomić―
powiedział, odsuwając Rafała na odległość ramion i patrząc w
jego orzechowe oczy. ―Poza tym tam jest broń, muszę ją wydostać.
―Ale...
―Nie bój się, to
potrwa tylko kilka minut― przerwał mu i poprowadził pod rosnącą
nad brzegiem wierzbę, której zwisające nisko gałęzie dawały
niejaką osłonę przed wzrokiem potencjalnych obserwatorów.
Posadził go pod pniem, wcisnął w ramiona swoje ubranie i położył
dłoń na ramieniu.
―Tu będziesz
bezpieczny, ja zaraz wrócę.
Starzyński junior
spojrzał na niego smutnymi oczami i pokiwał głową. Trosse
Odwrócił się i ruszył w stronę wody. Rafał spojrzał na jego
pośladki, seksownie opięte przez czarne bokserki.
―Skoro mogę umrzeć,
to chociaż napatrzę się przed śmiercią― mruknął do siebie i
mocniej przycisnął do piersi ubranie przyjaciela, opierając się o
pień drzewa.
#
Brunet wszedł do wody po
kolana i nabrał powietrza, po czym zanurkował. Dno jeziora opadało
stromo w dół w miarę oddalania się od brzegu. W rzeczywistości
była to stara glinianka, z której kiedyś wydobywano glinę do
produkcji ceramiki, woda była mętna, nie było mowy o ujrzeniu
czegokolwiek na odległość wyciągniętej ręki. Tylko zmysł
przestrzenny pozwolił Michałowi nurkować coraz głębiej z
pewnością, że zmierza do statku. Czuł pulsowanie ciśnienia wody
w uszach, z trudem utrzymywał nabrane do płuc powietrze.
Napierająca na klatkę piersiową woda próbowała wypchnąć je,
ciśnienie rosło z każdym metrem wgłąb zbiornika.
Kiedy już ostatkiem sił
utrzymywał w płucach resztkę powietrza, jego dłonie dotknęły
znajomej powierzchni. Znalazł luk śluzy powietrznej, przesunął
mechanizm otwierający klapę i wpłynął do środka. Zamknięcie
klapy uruchomiło pompy, które odessały wodę ze śluzy, mógł
więc odetchnąć pełną piersią. Zajrzał przez iluminator w
hermetycznych drzwiach do przedziału dla załogi. Jego podejrzenia
sprawdziły się, cała kabina zalana była mętną wodą, która
dostałą się do środka przez pęknięcia w poszyciu. Zagryzł
wargi i uderzył pięścią w gródź. Co teraz? Myślał
intensywnie, wzrok jego padł na kombinezony próżniowe, stojące w
specjalnych wnękach śluzy powietrznej. Tak! Kombinezon powinien
zdać egzamin jako strój nurkowy. Był co prawda ciężki i
nieporęczny, ale doskonale hermetyczny. Kiedy otworzy gródź
przedziału osobowego, do śluzy powietrznej wtargnie woda, a wtedy
dzięki kombinezonowi, nie utonie.
Wyjął jeden z
kombinezonów z wnęki i ubrał się weń, dokładnie dopasowując
uszczelki i hermetyczne zatrzaski. Strój był ciężki i masywny,
nie sposób było się w nim poruszać szybko i sprawnie, lecz
tymczasowo spełniał swoją funkcję.
Chłopak napełnił
kombinezon powietrzem, otwierając zawór na elektronicznym panelu
sterowania, umieszczonym na przedramieniu i odryglował gródź
przedziału osobowego. Woda naparła na nią z taką siłą, że
stalowe wrota odepchnęły go w przeciwległy kąt śluzy. Na
szczęście kombinezon uchronił go przed zranieniem. Śluza
wypełniła się wodą, która wciąż napływała przez szczeliny w
kadłubie. Brunet ruszył do przedziału załogi, brnąc niemal po
omacku, poruszając się niezgrabnie w ciężkim skafandrze. Dotarł
do konsoli komputera i nacisnął panel sterowania. Po kilkunastu
próbach zanurzone w silikonowym żelu obwody komputera zajarzyły
się błękitnym blaskiem a pulpit ożył. Michał uruchomił
procedurę naprawy poszycia, z ukrytych schowków wypełzły
niewielkie automaty i zaczęły wypełniać pęknięcia poszycia
specjalną szybko zastygającą masą. Po chwili wszystkie szczeliny
zostały naprawione, więc chłopak uruchomił pompy, które odessały
wodę. Stojąc już pewnie na mokrej podłodze, zdjął kombinezon i
oparł go o ścianę. Usiadł w fotelu pilota i powiedział:
―Komputer, raport o
uszkodzeniach.
―Systemy podtrzymywania
życia sprawne, uzbrojenie sprawne, nawigacja sprawna― oznajmił
beznamiętnie komputer. ―Poważne uszkodzenie kadłuba, wykryto
szereg pęknięć w strukturze poszycia i konstrukcji nośnej.
Poważne uszkodzenie napędu, pędnik grawitacyjny zniszczony, silnik
jonowy zniszczony, działa tylko 30 z 80 silników manewrowych.
―Możemy wystartować?
―Start niemożliwy bez
napędu grawitacyjnego.
―A na silnikach
manewrowych?
―Zbyt mała moc
nominalna silników, start nie byłby możliwy nawet przy pełnej
sprawności silników manewrowych.
―No to jestem
uziemiony― westchnął Mikaeli i oparł głowę na dłoniach.
―Nie stwierdzono
przebicia w instalacji elektrycznej, uziemienie nie jest konieczne.
Mimo zrozpaczenia
chłopiec parsknął śmiechem z bezmyślności elektronicznego
mózgu.
―Pewnie masz rację―
odparł ze śmiechem i dodał. ―Zaprogramuj całą dostępną na
pokładzie broń na moje DNA.
Przyłożył dłoń do
czytnika na pulpicie.
―Ukończono sprzężenie
uzbrojenia.
―Teraz zaprogramuj
drugiego użytkownika― wyjął spod gumki bokserek foliowy
woreczek, w którym znajdowała się papierowa chusteczka, nasączona
nasieniem juniora, które zebrał po ich porannych igraszkach.
Rozpakował ją i przyłożył do czytnika.
―Analiza próbki DNA
zakończona, sprzężenie ukończone― zameldował komputer. Michał
wstał z fotela i zaczął obwieszać się przeróżnego rodzaju
bronią, wyjmowaną z szafek i schowków. Zdawał sobie sprawę z
tego, nie nie da rady zabrać całej broni za jednym razem, będzie
musiał nurkować kilka razy i wypływać, obciążony arsenałem.
Sprawdził i ocenił
ciężar zabranej broni stwierdzając, że da radę wypłynąć z
takim balastem, po czym skierował się do śluzy. Zamknął gródź,
napełnił śluzę wodą i wypłynął ze statku. Ciężar broni
natychmiast ściągnął go w kierunku dna, jednak udało mu się
pokonać ciążenie, szaleńczo wiosłując kończynami. Jednocześnie
starał się posuwać w stronę brzegu. Płynął bardzo wolno, w
końcu płuca zaczęły rozpaczliwie błagać o jeden, choćby
najmniejszy haust powietrza. Niemal z pękającymi płucami, dotknął
stopami kamienistego dna i odbił się w górę. Wypłynął na
powierzchnię i głośno zaczerpnął upragnionej mieszanki gazów.
Spojrzał na brzeg, gdzie zostawił Rafała i zamarł. Następnie
rzucił się w stronę brzegu jak desperat, by ratować ukochanego.
#
Ściskając kurczowo
ubranie Mikaeliego i siedząc cicho pod wierzbą, Rafał zerkał
nerwowo na nieruchomą taflę wody, pełen coraz gorszych obaw o los
bruneta.
Zza dwumetrowego murku,
który kiedyś odgradzał staw od terenu dawnego ośrodka
opiekuńczego dla psychicznie chorych, doleciało osobliwe
chrobotanie a ponad jego krawędzią ukazała się głowa jednego z
jego niedawnych prześladowców. Był to krępy chłopak w wieku
około szesnastu lat w czapce z daszkiem. Podciągnął się i
przeskoczył na drugą stronę murku, stając przed wystraszonym
Rafałem, który zerwał się na równe nogi upuszczając ubranie
bruneta.
―Siema, cioto―
powiedział, chwytając go za przód bluzy. ―Nie ma twojego
obrońcy, pewnie zwiedza teraz dno jeziora, przybijając piątkę z
rybkami. To my sobie teraz z tobą pogadamy. Chłopaki!― zawołał
w stronę murku. Pozostali członkowie bandy zaczęli wspinać się
na ogrodzenie i przeskakiwać na drugą stronę. Tylko najmłodszy,
może trzynastoletni chłopiec nie zeskoczył, pozostał siedząc na
szczycie.
―Przytrzymajcie mi tego
synalka psa― rozkazał szef. Jeden z średnich chłopaków spojrzał
na niego i powiedział:
―A wiesz co, Kiszak?
Pocałuj ty mnie w chuj, mam dość twojego szefowania. Mam dość
całego tego niby gangu. Robimy z siebie idiotów w tych czapkach―
zerwał z głowy baseballówkę z napisem „SHARKS" i podeptał
na oczach zaskoczonego przywódcy. ―A najbardziej mam dość tego,
że mamy bić kogoś, bo tobie się tak podoba. Jesteś debilem, nie
wiem, po co w ogóle cię słuchałem przez taki długi czas. Wal się
na cyce, wieprzu.
Pokazał szefowi wymowny
gest środkowym palcem i oddalił się, zdejmując po drodze
charakterystyczną kurtkę z barwami gangu. Herszt bandy spojrzał za
nim z pogardą i powiedział:
―I chuj z nim. Trzymać
gnoja, zabawimy się.
Średni chłopak,
szatynek wzrostu Kiszaka, podszedł do Rafała, podciął mu nogi w
kolanach i złapał za plecami za ramiona, wbijając kolano między
łopatki. Starzyński jęknął z bólu, a szef bandy, Jarosław
Kiszak podszedł do niego i złapał pod brodę.
―Zobaczymy, czy
potrafisz ssać fiuta, cioto― stęknął, rozpinając suwak w
spodniach. Do nozdrzy Rafała doleciał fetor nie mytego od tygodni
krocza, z trudem opanowując odruch wymiotny spojrzał na penisa,
którego Kiszak wyciągnął z rozporka. Był nie większy niż
czternaście centymetrów, ledwie widoczny w otaczających go
kręconych włoskach, pulchny jak kartofelek, posiadał też
niezwykle ciasną stulejkę. Junior szarpnął się, więc
trzymający go za ramiona chłopak wbił mocniej kolano między jego
łopatki.
―Odgryzę ci go, jak
tylko spróbujesz mi go włożyć do ust― wystękał Starzyński,
spoglądając na knura spod opadłej na oczy grzywki. Kiszak
uśmiechnął się, pokazując krzywe, żółte zęby i odparł:
―Nie chcesz pociumkać?
To zrobimy to inaczej.
Zbliżył członka do
policzka chłopca i zaczął ocierać się o niego. Nie trwało to
długo, po może dwóch minutach skrzywił się i kilka nędznych
kropelek wodnistego, półprzeźroczystego nasienia spłynęło po
policzku Rafała, który ostatkiem sił powstrzymywał odruch
wymiotny. Kiszak krzywiąc się schował sflaczałego fiuta i zapiął
rozporek.
―Nie poszło jak
chciałem― wysapał. ―Ale z następnym pójdzie lepiej. Jankes!
Chodź tu!― zawołał do najmłodszego, wciąż siedzącego na
murku. Młody zesztywniał, nie chciał uczestniczyć w chorych
zabawach szefa, który zmusił go do uczestnictwa w ich wyprawie.
―Jarek, ja nie chcę...―
zaczął, lecz szef podszedł do niebo błyskawicznie, chwycił za
nogawkę dresowych spodni i brutalnie ściągnął na ziemię.
Chłopiec upadł na kolana, Kiszak postawił go na nogi i siłą
ściągnął mu spodnie razem z bokserkami do połowy łydek.
―Nie pyskuj, tylko daj
mu do ryja, bo ja dam ci w ryja― warknął przywódca i popchnął
go w stronę klęczącego Rafała. Mały spuścił, starając się
nie patrzeć szatynowi w oczy. Czuł, jak jego penis mimowolnie
sztywnieje. Rafał tymczasem spojrzał na członka blondynka i wbrew
sobie stwierdził, że takiego fiutka z chęcią wziąłby do ust.
Był zadbany, nie śmierdział potem jak kutas Kiszaka. Poza tym miał
ładny, wyprężony w górę kształt i odsłoniętą, ciemnoczerwoną
żołądź.
―Nie chcę...― jęknął
cicho młody, zwany Jankesem, tak cicho, że usłyszał go tylko
junior. Podniósł wzrok na twarz trzynastolatka i zobaczył łzy,
spływające mu po policzkach.
―Zostawcie go,
florgdaki― zza pleców Kiszaka doleciał zdyszany, charkotliwy
głos. ―Bo tym razem was pozabijam!
Herszt i najmłodszy
członek gangu odwrócili się, mały niezwłocznie podciągnął
spodnie. Ujrzeli stojącego na brzegu, dyszącego Mikaeliego,
zrzucającego z siebie naręcza dziwnych przedmiotów. Brunet
poprawił mokre, opadłe na twarz włosy i ruszył w ich stronę.
Średni chłopiec, który wykręcał ręce Rafała, puścił go i
starał się sprawiać wrażenie, jakby nigdy w życiu go nie
dotykał. Nawet Kiszak poczuł się niepewnie, widząc muskulaturę
czarnowłosego. Węzłowate mięśnie i sterczące żyły na
ramionach robiły wrażenie, tak jak i jego imponujący, płaski,
muskularny brzuch.
Rafał podniósł się na
nogi i z obrzydzeniem wytarł rękawem bluzy spermę Kiszaka z
policzka. Spojrzał na Michała, który, dysząc wściekłością i
pragnieniem mordu, zbliżał się do nastoletnich bandytów.
―Pozabijam was, tym
razem nie będzie litości― powiedział już uspokojonym głosem.
―Jemu nic nie rób,
zmusili go do tego― powiedział Starzyński, kładąc rękę na
ramieniu najmłodszego chłopaka. Trosse spojrzał na młodego swymi
błękitnymi oczami i powiedział lodowatym tonem:
―Podziękuj Rafałowi
za drugą szansę. Ale trzeciej już nie będzie, zginiesz jak
pozostali.― spojrzał na pozostałych i zacisnął pięści. ―A
co do was, to żegnać się z życiem.
Przerwał mu głośny,
świdrujący uszy ryk, jakby syreny. Wszyscy złapali się za uszy i
rozejrzeli się, zdezorientowani. Nad ich głowami zmaterializował
się smukły, kilkunastometrowy pojazd w kształcie grotu strzały.
Kiszak i jego średni wspólas unieśli głowy, zrobili w tył zwrot
i pozostawiając najmłodszego członka gangu, uciekli w popłochu.
Tymoteusz Janiak, zwany
przez kolegów Jankesem, złapał Rafała za rękę i pociągnął go
do Stojącego nieopodal Mikaeliego. Popchnął go w stronę bruneta i
sam uciekł w kierunku przeciwnym do dawnych kolegów z gangu. Michał
zasłonił ukochanego swoim ciałem i razem z nim zaczął cofać się
w stronę porzuconej na brzegu broni. Złapał dwa dziwne karabiny,
jeden wcisnął w ręce Rafałowi a drugi wycelował w unoszący się
nad ziemią kształt statku.
―W razie czego strzelaj
bez ostrzeżenia, może go nie zniszczymy, ale poważnie uszkodzimy―
powiedział. Ale Rafał uśmiechnął się i odparł:
―Nie strzelam do
przyjaciół. Znasz nasz język, potrafisz czytać, zobacz napis na
jego burcie.
Pojazd znacznie obniżył
pułap i dało się zobaczyć zdobiący go, stylizowany na gotyk
napis na burcie. Viking. Trosse opuścił broń. Widział ten pojazd.
Oglądał w internecie wywiad z dowódcą legendarnego oddziału
nastoletnich pilotów, Erykiem Vinderenem. To jego myśliwiec lądował
właśnie na brzegu stawu. Przypomniał sobie zdjęcia i filmy z
udziałem młodego, jasnowłosego chłopca, który przeszedł do
historii jako wielki przywódca sił ziemskich, który doprowadził
do druzgoczącej klęski sił najeźdźcy.
Geniusz taktyki. Wybitny
strateg. Nadzieja ludzkości. Takimi słowami określano tego
chłopaka, który był niezwykle skromny i cichy, a jednak okazał
się odpowiednim człowiekiem, który pojawił się w odpowiednim
czasie i miejscu, by ocalić Ziemię od zagłady.
Myśliwiec wysunął
płozy i miękko osiadł na wilgotnej ziemi, kilka metrów od nich.
Część górnej części jego kadłuba poruszyła się i oderwała
od reszty. Miała kształt czegoś w rodzaju pancerza. Masywna
sylwetka miękko choć z wyraźnym głośnym hukiem zeskoczyła z
pojazdu i ruszyła w stronę chłopców. Była potężna, miała
niemal trzy metry wysokości. A jednak poruszała się lekko i
płynnie, jakby ważyła zaledwie kilkadziesiąt kilogramów. Z jego
pleców i goleni wysunęły się różne rękojeści i uchwyty
rozmaitych rodzajów uzbrojenia osobistego. Postać zatrzymała się
a matowa osłona hełmu odsunęła się i schowała w obudowie. Oczom
chłopaków ukazała się młoda, przystojna twarz chłopca o
niezwykłych, jasnoniebieskich oczach.
―Pozwólcie, że się
przedstawię― powiedział młodym, chłopięcym głosem. ―Jestem
admirał Eryk Vinderen, dowódca oddziału „Pentagrammaton” i
zastępca dowódcy szefa sztabu generalnego Allied Forces, jak
również głównodowodzący ziemskich sił zbrojnych. Reaktywowano
naszą grupę, ponieważ wykryto zagrożenie pochodzenia
pozaziemskiego. Wiecie coś o tym?
Rafał spojrzał na
Mikaeliego, potem z powrotem na Vinderena.
―On wie o tym
najwięcej― wskazał na bruneta. ―Ja mogę opowiedzieć tylko o
tym, co sam widziałem.
Legenda wojny z wampirami
spojrzała na Michała, taksując jego mięśnie.
―Wyglądasz na
wojownika. Co wiesz o najeźdźcy?
―Sporo, walczyłem z
tym― odparł Trosse. ―Jestem żołnierzem, jak pan, admirale,
nazywam się Mikaeli Trosse. Nie pochodzę z tego świata, jestem
uchodźcą. Mój świat przestał istnieć.
―Jako wysoki urzędnik
ziemskich władz wojskowych oficjalnie udzielam ci azylu na naszej
planecie. Nikt nie śmie mi się przeciwstawić, jestem jednym z
trzech najwyższych rangą oficerów w sztabie. I skończmy z tymi
tytułami, mów do mnie Eryk. Możemy wam w czymś pomóc?
―W zasadzie tak―
powiedział brunet. ―W jeziorze zatonął mój statek. Dacie radę
go wyciągnąć?
Vinderen uśmiechnął
się szeroko, pokazując piękny, biały uśmiech.
―Jasne, że damy―
odparł i powiedział do kogoś innego. ―Tim, wyłącz maskowanie,
to przyjaciele i potrzebują naszej pomocy.
Nad spokojną taflą
stawy zmaterializował się jeszcze jeden, znacznie większy statek.
Był nawet większy od pojazdu Michała. Eryk komunikował się z
jego pilotem:
―W wodzie zatonął
statek naszego przyjaciela, trzeba go wyciągnąć.
Potężny pojazd błysnął
w odpowiedzi światłami i zniżył się nad samo jezioro. Admirał
Vinderen odwrócił się do Rafała.
―Czy możesz pokazać
mi tę mokrą plamę na rękawie bluzy?― zapytał, wyciągając ze
schowka na przedramieniu zbroi jakieś urządzenie. Starzyński
zaczerwienił się.
―To jest... no...
―Wiem co to jest,
widziałem całe zajście― odparł Eryk. Mikaeli zacisnął pięści
i warknął:
―I nie pomogłeś mu?
―Wybacz, ale nie było
bezpośredniego zagrożenia życia twojego przyjaciela. Istniało
ryzyko zainfekowania, ale to sprytny chłopak, zacisnął usta.
Dlatego nie interweniowałem, aż ty się pojawiłeś.
Trosse rozluźnił się.
Pokiwał głową i powiedział:
―Rozumiem. Nie
chcieliście się ujawniać bez wyraźnej potrzeby.
―Zgadza się―
potwierdził Vinderen i zwrócił się ponownie do Starzyńskiego.
―Pozwolisz mi zobaczyć twój rękaw?
Szatyn wyciągnął rękę
do admirała, który przytknął trzymane urządzenie do wilgotnej
plamy na rękawie. Maszynka zapiszczała i powiedziała:
―Analiza obcego DNA
zakończona. Wykryto wstępną fazę infekcji.
―Miałeś szczęście,
że jego nasienie nie dostało się do twojego organizmu―
powiedział do Rafała. ―Zostałbyś zainfekowany. Co prawda on sam
musiał być zainfekowany zaledwie kilka godzin temu, poza tym musiał
mieć odporny organizm. Ale mógł już zarażać.
―Znam zagrożenie,
walczyłem z nim― wtrącił Michał. ―To groźny organizm, zaraża
w ciągu kilku minut, rzadko zdarza się, że ktoś ma odporny
organizm i opiera się kilka godzin. Poszczególne zainfekowane
osobniki stają się częścią wspólnej świadomości, działają
jak części ciała większego organizmu.
―Brzmi strasznie―
stwierdził Eryk. ―Znacznie gorzej niż wampiry.
―Oni mówią o sobie
Vempari, brzmi to dość podobnie. Może coś ich łączy?―
zastanowił się Trosse.
―No cóż, nie będziemy
teraz tego roztrząsać. Wyciągnijmy twój statek. Poza tym musimy
poszukać jakiejś bezpiecznej kryjówki.
Michał i Starzyński
junior porozumieli się wzrokiem.
―W tym chyba mogę
służyć pomocą― podsunął junior. ―Mam duży i bezpieczny
dom, może w nim zamieszkać nawet ze dwadzieścia osób.
―Byłoby cudownie, moi
ludzie potrzebują odpoczynku.
―Na odpoczynek jest
dość miejsca, kuchnia również do dyspozycji.
Szeroki uśmiech zagościł
na twarzy Vinderena.
―Będziemy zobowiązani.
Tim― rzucił do komunikatora. ―Jak idzie?
―Wyciągamy rybkę z
wody!
##
Po ogrodzie otaczającym
dom Starzyńskich krzątali się żołnierze w pancerzach. Jedni
rozciągali specjalną barierę na wysokim murze otaczającym
posesję, inni montowali na dachu budynku urządzenie, które
nazywali automatycznym snajperem. Był to system obronny, oparty na
ciężkim karabinie impulsowym, sprzężonym z rozmaitymi czujnikami
w barierze. Jej naruszenie powodowało automatyczne otwarcie ognia do
intruza. Sama bariera miała postać cienkich drucików,
rozciągniętych na słupkach ustawionych równomiernie na szczycie
ogrodzenia. Były wykonane ze stopu wolframu z hiperytem, nie sposób
było je zerwać i doskonale przewodziły prąd. Raziły intruza
napięciem rzędu dwóch tysięcy wolt i uruchamiały automatycznego
snajpera, który dokańczał dzieła.
W końcu dużego ogrodu
stały niewidoczne, zamaskowane statki: duży transporter oddziału
admirała Vinderena, jego myśliwiec i wyłowiony ze stawu kanciasty
pojazd Trossego. Ludzie Eryka liczący wraz z nim dziesięć osób
skończyli prace nad zabezpieczeniem posesji i zameldowali się u
dowódcy.
―W porządku―
oznajmił Vinderen i zwrócił się do Rafała. ―Gdzie mogę
rozlokować swoich ludzi i sprzęt?
Junior zaprowadził ich
do domu i pokazał wolne pokoje oraz centrum rozrywkowo-rekreacyjne,
ulokowane w piwnicy. Żołnierze jednogłośnie stwierdzili, że
piwnica będzie idealna dla tylu osób.
―Tu macie sprzęt do
ćwiczeń, sztangi i takie tam. Mój tato urządził to miejsce dla
siebie― powiedział Rafał. ―Tam jest prysznic, barek i
zamrażarka. A tam, w samym rogu centrum rozrywkowe.
W rogu obszernej piwnicy
ustawiony był wysokiej klasy sprzęt komputerowy, muzyczny, a także
dwie gitary i potężny, estradowy wzmacniacz.
―Jest idealnie, ale
najbardziej cieszy mnie prysznic, marzę o kąpieli― oznajmił
Vinderen i spojrzał na gospodarza i jego przyjaciela. ―Mam
nadzieję, że nie krępujecie się nagości? Muszę zdjąć pancerz,
a będąc w nim nie mogę mieć ubrania.
―My się nie krępujemy,
ale skoro wy tak, to możemy was zostawić.
Admirał uśmiechnął
się szeroko.
―Jesteśmy żołnierzami,
nic nas już nie krępuje. Zakładamy PASy w hangarze lub magazynie,
wtedy musimy rozebrać się do naga.
Zasunął automatyczną
szybkę hełmu. Pancerz zasyczał i po kilku sekundach jego tył pękł
na pół jak strąk fasoli. Ze środka wyskoczył szczupły,
umięśniony i wysoki chłopak w białym czepku na głowie. Junior
przełknął głośno ślinę, widząc jego idealnie wydepilowane
ciało. Jego wzrok zwłaszcza przykuł pokaźnych rozmiarów członek.
Nagi Vinderen zdjął
plastykowy czepek i rozrzucił palcami niezwykle jasne, średniej
długości włosy, które malowniczo opadły mu na oczy. Sięgnął
do wnętrza pancerza i wyjął z niego coś, co przypominało dużą
baterię. Rzucił ją swemu zastępcy, Timowi, który również
wydostał się z pancerza i nago instalował przy sprzęcie
komputerowym ich własny terminal. Zwinnie złapał baterię w
powietrzu i podłączył do terminalu wraz ze swoją, którą
odłączył od własnego PASa.
―Dlaczego musicie być
nadzy, kiedy korzystacie z pancerzy?― zapytał Mikaeli, lustrując
imponującą muskulaturę Eryka. Chłopak wyglądał na jego
rówieśnika, lecz był wyższy i mimo szczupłej budowy, miał
mięśnie jak ze stali.
―Pancerze wypełniają
się specjalnym żelem izolująco-przekaźnikowym, dzięki któremu
możemy nimi sterować― odparł blondyn. ―Odbiera on impulsy
elektryczne z mięśni i systemu nerwowego, dlatego musi mieć
bezpośredni kontakt ze skórą.
―A dlaczego jesteście
wydepilowani?― zapytał Rafał, starając się oderwać wzrok od
krocza admirała. Zdecydowanie przegrywał walkę z magnetycznym
przyciąganiem masywnej pały dowódcy oddziału.
―Żel wtłaczany jest i
odsysany przez system elektrozaworów z filtrami, które mogłyby
zostać zatkane przez włosy― wyjaśnił Eryk. ―Dlatego, poza
głową, na której nosimy specjalne neuroprzekaźnikowe kaptury,
musimy być całkowicie wydepilowani.
―Wspaniały wynalazek―
pochwalił Michał i zwrócił się do juniora ―Prawda?
―Rzeczywiście,
wspaniały― odparł zapatrzony w penisa Vinderena Rafał, mając
zapewne właśnie jego na myśli. Nagle potrząsnął głową i zdał
sobie sprawę, że Trosse musi widzieć dokąd wędruje jego wzrok.
Zaczerwienił się jak zachodzące słoneczko i powiedział
nienaturalnie wesołym tonem:
―To weźcie sobie
prysznic a my pójdziemy na górę i przygotujemy coś do jedzenia.
―Będziemy bardzo
wdzięczni― powiedział Eryk, łapiąc w powietrzu rzucone przez
Smallflowera spodenki, które założył niezwłocznie. ―Nasze
wojskowe racje wychodzą nam już nosami.
―W takim razie zrobimy
z Michałkiem coś smacznego dla naszych bohaterów!
Odwrócił się na pięcie
i ciągnąc Mikaeliego za sobą, wspiął się po schodach na parter.
##
Przemykali cichymi,
wymarłymi uliczkami willowego osiedla, w którym znajdował się
między innymi dom Rafała. Wybrali się do pobliskiego marketu, by
uzupełnić zapasy prowiantu. Eryk zabrał swój oddział do Włoch,
skąd satelity nasłuchowe odebrały sygnał Mayday, nadany przez
ocalałych ludzi. Michał wraz z Rafałem, uzbrojeni w pozostawione
im przez żołnierzy karabiny impulsowe, postanowili zrobić
zaopatrzenie.
Wyruszyli wcześnie rano,
słońce jeszcze nie wstało i nad całą okolicą wisiała mgła.
Wszystkie okoliczne domy zdawały się być opuszczone, co
prawdopodobnie było prawdą. Ich właściciele prawdopodobnie
zginęli, zarażeni przez Vempari. Średni okres życia
zainfekowanego wynosił około dwóch tygodni, później jego ciało
zaczęło gnić i rozkładać się, zmieniając w końcu w kupkę
szarego pyłu, który był przetrwalnikową formą Vempari. W tej
postaci, jako praktycznie martwy, mógł przetrwać nawet kilka
tysięcy lat, aż pojawiłby się jakiś żywy organizm, który mógł
zaatakować. Znając prędkość jego rozprzestrzeniania się, walka
o przyszłość gatunku ludzkiego dobiegała końca. I jej wynik nie
napawał optymizmem…
Chłopcy przemykali
właśnie obok sporej posesji, która wyglądała na równie pustą
jak inne w okolicy, kiedy usłyszeli hałas. Podniesione głosy.
Kilka głosów, należących bez wątpienia do młodych chłopaków.
Zdjęli karabiny z pleców i ostrożnie ruszyli na teren ogrodu.
##
―Jesteśmy Vempari―
głos Kiszaka brzmiał jak kaszel, chłopak wyglądał koszmarnie,
jak swój cień. Stracił co najmniej jedną trzecią wagi, jego
skóra miała szarawy odcień, pod oczami miał ciemne podkowy.
―Stary, zaciągnąłeś
nas tu tylko po to, żeby nadać nazwę gangowi?― jęknął średni
członek watahy, Tomek Milewicz. ―Jest piąta rano, o tej godzinie
zwykle leżę w wyrku i walę kapucyna, a nie ustalam nazwę bandy.
Kiszak złapał go za
przód bluzy i zionął w nos potwornym smrodem z ust.
―Jesteśmy Vempari. I
ty będziesz nami.
Milewicz zatkał nos i
odwrócił od herszta.
―Ziomek, umyj czasem
zęby― powiedział przez usta. ―I przestań ćpać, to gówno cię
wykańcza.
Jarek pchnął go i
przewrócił na plecy, siadając na nim okrakiem.
―Jesteśmy Vem…
―Spierdalaj, odjebało
ci?! Nie będę żadnym wapiari ani wapiti!― zaczął szarpać się
z szefem, lecz ten, mimo toczącej go choroby miał zadziwiającą
siłę. Na ostatnią chwilę udało mu się wyrwać lewe ramię z
uchwytu Kiszaka i gdy ten beknął mu w twarz potwornym smrodem,
zasłonił nos i usta ręką. Zdążył w samą porę. Kiszak rzygnął
mu na twarz ciemnobrunatną cieczą.
―Nie będziesz nami―
wybełkotał, wciąż siedząc na Tomku. Położył mu dłoń na
twarzy i wbił kciuk w oko. Milewicz próbował go odepchnąć
uwolnioną ręką, lecz nie miał tyle siły. Tymczasem herszt
wciskał palec coraz mocniej, aż gałka oczna pękła i wypłynęła
z oczodołu. Płyn z jej wnętrza, pomieszany z krwią spłynęły po
policzku ryczącego chłopaka.
Tymek, zwany Jankesem
ocknął się nagle i rzucił na pomoc koledze. Złapał Kiszaka za
kaptur bluzy i zaczął ciągnąć, próbując uwolnić Tomka. Lecz
były szef zamachnął się i odrzucił go w bok. Oszołomiony
Tymoteusz patrzył jak Jarek rozgląda się dookoła, podnosi ostro
zakończony patyk i biorąc zamach znad głowy, wbija go ukośnie
ściętym końcem w zdrowe oko Milewicza. Chłopak zadrgał w agonii
i znieruchomiał. Kij był na tyle długi, że musiał oprzeć się o
podstawę czaszki. Widząc sterczący z oczodołu martwego kolegi
patyk, Tymoteusz zwymiotował w mokrą trawę.
Kiszak wstał z ciała
Milewicza i podszedł do Tymka. Złapał go za przód bluzy i
przewrócił na plecy, po czym usiadł na nim i powiedział:
―Jesteśmy Vempari, ty
też będziesz nami.
Beknął donośnie aż
echo rozeszło się po okolicy. Tymek z przerażeniem patrzył, jak
krtań szefa porusza się w odruchy wymiotnym. Próbował wyswobodzić
ramię, by zasłonić twarz, lecz nie dał rady. Wtedy rozległ się
trzask wyładowania elektrycznego i głowa napastnika wyparowała,
zamieniając się w rozwiewaną przez poranny wiatr kupkę popiołu.
Bezgłowy korpus Kiszaka, wciąż drgający i poruszający ramionami,
osunął się na bok i upadł obok. Za nim pojawiło się dwóch
chłopaków. Obaj byli znajomi.
―Jesteś cały?―
zapytał Mikaeli. Tymek, wciąż oszołomiony, pokiwał tylko głową.
―Nie napluł ci do ust?
―Nie zdążył...
―zdołał wydusić.
―Chodź z nami, nie
możesz tu zostać.
Pozwolił się podnieść
pod ramiona i poprowadzić w mgłę poranka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz