Rozdział 3 - Prawda


...blask zachodzącego słońca zalał płytę lądowiska. Czerwone, słoneczne refleksy odbijały się od błyszczących kadłubów statków. Chłopiec mrużył oczy, oślepiony tymi odblaskami. Poparzony, krwawiący i z połamanymi żebrami, z trudem zbliżył się do najbliższego statku. Był to transportowiec, nie najszybszy, lecz solidnie opancerzony, przeznaczony do przenoszenia desantu wojska na tereny walk. Brunet przyłożył zakrwawioną dłoń do zamka papilarnego. Właz odskoczył i powoli opadł na lądowisko, tworząc trap, po którym wchodziło się do wnętrza pojazdu.
Kokpit rozjaśnił się delikatnym światłem, gdy wszedł do kabiny pilota.
Komputer, uruchom silniki! krzyknął łamiącym się głosem i opadł na fotel pilota.
Zidentyfikuj się zażądał komputer beznamiętnym tonem. Chłopak zaklął pod nosem.
Mikaeli Trosse, numer siedem-dwadzieścia-dwadzieścia, pilot klasy drugiej wydyszał, zagryzając z bólu zęby. Odpalaj silniki.
Nie posiadasz uprawnień do pilotowania tego statku, wymagana licencja klasy pierwszej.
Szlag by cię... warknął. Sytuacja awaryjna, zagrożenie życia. Startuj natychmiast!
Przez otwarty właz zobaczył wychodzącego na lądowisko siwowłosego mężczyznę z pistoletem w dłoni. Jego twarz wykrzywiona była dziwnym grymasem, mieszaniną bólu i wściekłości. Trzymając się za krocze, powoli ruszy w stronę statku.
Cholera jasna, startuj, bo zaraz zginę!– wrzasnął Mikaeli, zapinając pasy.
Wykonuję procedurę startową. Tryb awaryjny, zagrożenie życia pilota.
Potężny wstrząs szarpnął chłopakiem, wciskając go w fotel. Statek, w sytuacji awaryjnej uruchomił od razu silniki grawitacyjne, podrywając się z płyty. Właz wciąż był otwarty.
Widząc start, mężczyzna z bronią rzucił się biegiem w stronę statku i uczepił wolną ręką krawędzi trapu. Rękę z pistoletem przełożył ponad trapem i oddał strzał. Ognista kula osmaliła stalowy wręg konstrukcji statku, nie czyniąc żadnych szkód.
Jeden strzał chybił, lecz kolejny mógł być celny. Mógł trafić chłopca lub uszkodzić przyrządy statku na tyle, by uniemożliwić lot.
Brunet odpiął pasy i wstał z fotela. Gorączkowo rozejrzał się po kokpicie, szukając czegoś, co mogło mu posłużyć za broń. Na stojaku pod przeciwległą ścianą stały w rządku metalowe cylindry, dopasowane kształtem do dłoni.
Lance bojowe– wyszeptał pod nosem. Podbiegł do stojaka i zdjął jeden z cylindrów. Położył palec na wgłębieniu, znajdującym się na zaokrąglonej ściance urządzenia, ale nic się nie stało. Lanca nie była zaprogramowana na jego DNA.
Komputer!– krzyknął. –Sparuj tę lancę ze mną! Natychmiast!
Wykonuję sprzężenie– znowu beznamiętny głos maszyny. –Sprzężenie gotowe.
Mikaeli z satysfakcją przyłożył palec do czytnika, we wgłębieniu na korpusie lancy, wyobrażając sobie długie, cienkie ostrze.
Z cylindra wystrzeliła błyszcząca klinga długości ponad pół metra. Zaśmiał się dziko i odwrócił w stronę wiszącego na pokrywie włazu napastnika. W ostatniej chwili padł na ziemię, ognisty pocisk przeciął powietrze w miejscu, gdzie przed sekundą znajdowała się jego głowa.
Poderwał się i nie zważając na ból doskoczył do mężczyzny, tnąc ostrzem na odlew po nadgarstku. Pistolet, wraz z trzymającą go dłonią spadł na betonowe lądowisko.
Aargh!– zawył siwowłosy. –Nie pokonasz nas! Jesteśmy Vempari!
Ty jesteś już martwym Vempari.
Wbił lśniącą klingę ponad obojczykiem obcego i w myślach nakazał ostrzu rozdzielić się na kolczaste odnogi, które rozerwały ciało mężczyzny. Płyta lądowiska pokryła się krwią i wnętrznościami Vempari. Głowa potoczyła się bezwładnie po betonie, aż dostała się pod grawitacyjny silnik statku, gdzie została zmiażdżona i zamieniona w krwawą miazgę.
Chłopak opadł na kolano i odetchnął ciężko.
Wygrałem...– szepnął i podparł się ręką o stalowy właz. Dostrzegł odciętą dłoń napastnika, wciąż zaciśniętymi, pobielałymi palcami trzymającą krawędź trapu. Z obrzydzeniem strącił ja butem i zamknął właz. Wrócił na fotel i dokładnie zapiął pasy.
Komputer, kurs na Midonię– wydał polecenie. –Muszę odnaleźć ojca...

...prawdopodobnie nie ma, przynajmniej tyle pamięta ze swojej przeszłości– głos porucznika dochodził z salonu na dole. –Tak, wierzę, że ma amnezję, może pamiętać jakieś detale, ale nie wie kim jest.
Już wiem– pomyślał Michał, budząc się z koszmarnego snu. –Nazywam się Mikaeli Trosse. Pamiętam wszystko... Śmierć dziadka i ojca... Dziadek nie był sobą, zabiłem go sam. Ojciec zginął, torując mi drogę ucieczki z planety. Pamiętam wszystko...
Drżąc, usiadł na łóżku, nie zważając na wtulonego w niego, wciąż śpiącego Rafała. Szatyn otworzył oczy i zdziwionym wzrokiem spojrzał na roztrzęsionego przyjaciela.
Michał, co się stało? Miałeś zły sen?
Nie jestem Michał– pomyślał, bał się to powiedzieć na głos, bał się, że Rafał odrzuci jego prawdziwe ja, jego obcość.
Tak, to tylko zły sen– powiedział, opanowując drżenie. Odwrócił się do szatyna i uśmiechnął sztucznie. –Nie wiem, dlaczego mi się przyśnił, po takich cudownych chwilach z tobą.
Pochylił się do Rafała i pocałował go w policzek. W ten policzek, który nie był zaklejony plastrem. Szatyn uśmiechnął się i odwzajemnił pocałunek, mimochodem ściągając z nich prześcieradło, którym byli okryci. Położył dłoń na udzie bruneta i przesunął w stronę krocza.
To nie jest dobry pomysł– zauważył Michał. –Porucznik jest już w domu. Słyszałem jego głos.
O cholera– Rafał zerwał się z łóżka, pośpiesznie zbierając porozrzucane po podłodze części garderoby, które godzinę temu szaleńczo zrywali z siebie, gnani niepohamowanym popędem. –Szybko, ubieraj się. Lepiej, żeby nas nie zastał nago, razem w łóżku.
Ubrali się natychmiast i posłali łóżko, po czym zeszli na dół, gdzie siedział Starzyński senior i rozmawiał przez telefon. Zakończył rozmowę i odwrócił się w stronę chłopców. Jego wzrok zatrzymał się na synu.
Rany boskie, co się stało?!– zawołał, widząc opatrunek na lewym policzku Rafała. –Pobiliście się?
Nie, no co ty, tato– zaprotestował junior. –To jacyś bandyci mnie napadli, jak wracałem ze szkoły. Michał mnie obronił.
Jacy bandyci?
Nie znam ich, ale byli mniej więcej w moim wieku. Było ich czterech. Wszyscy mieli jeansowe kurtki i brunatne czapki baseballowe z napisem „sharks”.
Czego od ciebie chcieli?
Wydzierali się, że jestem bękartem jeba... bękartem psa– zająknął się, mając przekleństwo na końcu języka.
To chyba ci sami, którzy zostawili napis na bramie, poruczniku– dodał Michał.
To na pewno oni– warknął senior. Nagle zaniósł się duszącym kaszlem, zakrył usta chusteczką i odwrócił się plecami. Uspokoił się, schował chusteczkę do kieszeni i ponownie spojrzał na chłopców.
Mówiłeś, że Michał ci pomógł– zapytał syna. –Jak to możliwe, skoro brama była zamknięta?
Przeskoczyłem ją. Wszedłem na kontener na śmieci i przeskoczyłem– wyjaśnił brunet.
Nie wierzę, nie da się ot, tak wejść na kontener, jest zbyt wysoki.
Ale to prawda– czarnowłosy upierał się przy swoim. –Mogę to udowodnić.
Będziesz musiał, bo nie uwierzę, jeśli nie zobaczę– Starzyński wskazał drzwi i wyszedł za chłopakami na podwórze. Michał bez zastanowienia podbiegł do kontenera i niczym kot sprężył się do skoku. Miękko wylądował na niemal trzymetrowym, blaszanym pojemniku, po czym z samego rozpędu przesadził bramę.
Cholera– gliniarz podrapał się po głowie. –Może ty z jakiegoś cyrku uciekłeś? Jesteś pewien, że nie należysz do jakiejś grupy akrobatycznej?
Nie wiem co to jest cyrk– zza bramy dobiegł głos bruneta. –Ani akrobata. Może mnie pan wpuści z powrotem? Tu nie ma kontenera, z którego mógłbym wskoczyć na podwórze.
Jasne... jasne– Starzyński wyjął klucz i otworzył furtkę, wpuszczając Michała.
Widzisz, tato, to Michał mnie uratował– Rafał uśmiechnął się do przyjaciela, zerkając na zamyślonego ojca.
Opowiadaj jak to było– powiedział policjant i skierował się do domu, puszczając młodzież przodem.
Usłyszałem podniesione głosy na ulicy– zaczął brunet, kiedy usiedli w kuchni. –Padły słowa „jebany pies”, które od razu skojarzyłem z napisem na bramie. Słyszałem też krzyk Rafała i domyśliłem się, że ma kłopoty. Potem... przepędziłem ich.
Noo, tato, mówię ci, jaka akcja!– zawołał rozemocjonowany junior. –Michał był jak bestia, powalił trzech z nich na ziemię tak szybko, że chyba nawet nie zorientowali się, że leżą. Czwarty, taki młody, może trzynaście lat, uciekł ze strachu!
Tak było?– zapytał gliniarz, patrząc w błękitne oczy bruneta. Ten skinął głową.
Mniej więcej– odparł. –Powaliłem przywódcę z nożem, dwóch kolejnych skoczyło na mnie, ale byli zbyt wolni. Czwartemu kazałem uciekać, zanim jego tez położę na ziemi. Posłuchał.
Dziękuję– gliniarz położył dłoń na ramieniu Michała. –Dziękuję, że pomogłeś mojemu dziecku. Obiecuję ci, że twój pobyt w izbie dziecka nie potrwa długo. Uruchomię wszystkie swoje znajomości i kontakty, żeby jak najszybciej cię stamtąd wyciągnąć i odnaleźć twoich rodziców lub opiekunów.
Michał spuścił skromnie oczy i milczał. Jednak nie było to tylko milczenie cichego bohatera. Milczał, gdyż nie chciał ujawniać tego, co już sobie przypomniał. Nie chciał zdradzać swojej tożsamości, swojego prawdziwego imienia, pochodzenia i faktu, niezaprzeczalnego faktu, że na tej planecie nie ma żadnej rodziny.

***

To już dziś?– zapytał smutno Rafał, patrząc na pakującego się przyjaciela. Michał upychał podarowane przez niego ubrania do dużej, papierowej torby. Rzucił smutne spojrzenie na szatyna i przerwał pakowanie. Usiadł na łóżku i wyciągnął do niego rękę. Rafał zbliżył się powoli i pozwolił spleść się ich palcom.
Będę tęsknił– powiedział, patrząc w smutne, błękitne oczy przyjaciela. Michał zagryzł wargę, w kącikach oczu zalśniły mu łzy.
Ja też będę tęsknił.
Kto mnie teraz obroni?– szatyn pociągnął nosem.
Nie wiem... nie wiem...
Nie kryli już łez, przytulili się mocno. Brunet westchnął głośno, nie znajdując słów, by wyrazić swój ból.
Co dzieje się z tymi, którzy nie mają rodzin ani opiekunów?– zapytał zduszonym głosem.
Trafiają do domów dziecka, gdzie siedzą do osiągnięcia pełnoletniości, lub dopóki ktoś ich nie zaadoptuje.
Zaadoptuje?
Noo... nie weźmie do domu, jak swoje dziecko. Zostanie jego prawnym opiekunem, rozumiesz?
Tak, chyba tak– odparł Michał i oderwał się od szatyna.
Pogadam z tatą, żeby cię adoptował– głos Rafała łamał się, widać było, że próbuje panować nad płaczem.
Zapadło milczenie, które przerwało wołanie seniora.
Czas na nas, Michał. Młody pojedzie z nami, potem podrzucę go do szkoły.
Bez słowa wstali i wyszli z pokoju.

***

Porucznik zatrzymał samochód na skrzyżowaniu, patrząc smętnie na przechodzących pieszych. Całe miasto sprawiało przygnębiające wrażenie, ludzie snuli się powoli, jak muchy w smole, upał skutecznie spowolnił całe miejskie życie. Co prawda w samochodzie Starzyńskiego była klimatyzacja, ale od kilku tygodni szwankowała, więc postanowił jej nie uruchamiać, zadowalając się uchyleniem szyb. Efekt był taki, że do już nagrzanego wnętrza auta wdzierało się gorące powietrze, powodując obfite wydzielanie potu u wszystkich jego pasażerów. Najgorzej wyglądał sam kierowca, przez wzgląd na swoją pokaźną tuszę. Młodzież jakoś się trzymała, choć bez wątpienia odczuwała gorąco.
Światło zmieniło kolor na zielony, Starzyński ruszył i odetchnął z ulgą, czując na twarzy delikatny powiew, wywołany ruchem pojazdu.
Gdy byli na środku skrzyżowania, z prawej strony doleciał ryk silnika ciężarówki i pisk opon. Obejrzeli się w tamtą stronę, ale zdążyli jedynie zobaczyć zbliżający się w szaleńczym pędzie pysk ogromnego tira. VOLVO. Tyle Michał zdołał przeczytać, zanim samochodem szarpnęło cielsko kilkunastotonowego potwora na kołach.
Uderzenie było potężne. Wszystkie szyby wyleciały z głośnym brzękiem, zgrzyt giętej i rozrywanej blachy ogłuszył ich. Odłamki przedniej szyby strzeliły w twarze siedzącym na przodzie Michałowi i porucznikowi, kalecząc ich. Brunet odruchowo zasłonił oczy ramieniem. Rafał krzyczał na tylnym siedzeniu, osłaniając opatrzoną, lewą stronę twarzy przed sypiącymi się odłamkami szyb.
Po chwili wszystko ustało, tylko krzyk juniora brzmiał nadal.
Michał powoli dochodził do siebie, zaczynał dostrzegać otoczenie, widział ludzi, stojących wokół miejsca wypadku, ogromną ciężarówkę, której kabina wpasowana była w przód ich auta. Na masce kabiny tira leżał wysunięty do połowy przez wybitą przednią szybę, człowiek w białym kombinezonie.
Pokrywa silnika ich pojazdu otwarła się i niemal wbiła do wnętrza na wysokości ich głów.
Z fotela kierowcy dobiegł cichy jęk. Brunet odwrócił głowę w stronę gliniarza i zamarł. Ciało Starzyńskiego było niemal zmiażdżone na wysokości pasa. Połamane elementy deski rozdzielczej były tak blisko fotela, że nawet dziecko nie mogłoby się tam zmieścić. Samochód złamał się w czasie uderzenia, silnik przygniótł nogi policjanta, a porozrywane blachy i deska rozdzielcza wbiły się w jego pokaźny brzuch, niemal przecinając go na pół. Żył wciąż, nawet nie stracił przytomności. Jego szeroko otwarte oczy wyrażały niesamowite cierpienie.
Rafał...– wystękał z trudem. –Uspokój się... nie krzycz...
Junior posłuchał. Chciał mu zajrzeć przez ramię, ale czarnowłosy powstrzymał go stanowczo, nie chcąc, by chłopak oglądał ojca w takim stanie. Nie chciał, żeby zapamiętał jego ostatnie chwilę, jako chwile cierpienia i bólu.
Ten człowiek z ciężarówki... on żyje...– z trudem powiedział Starzyński senior.
Faktycznie, kiedy Michał odwrócił głowę w stronę ogromnej maszyny, dostrzegł poruszającego się kierowcę w białym kombinezonie. Mężczyzna podniósł głowę. Był młody, mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Miał ciemne włosy i śniadą cerę, jak mieszkaniec jednego z krajów arabskich. Na jego czole widniała spora blizna, z której leciała krew. Jednak on zdawał się nie zwracać na to uwagi, wygrzebał się z okna kabiny i stanął pomiędzy gapiami, przyglądającymi się miejscu wypadku. Jego sztywne ruchy zdradziły brunetowi, że nie jest człowiekiem.
Poruczniku, gdzie ma pan pudełko z moimi rzeczami?– zapytał, nie spuszczając kierowcy ciężarówki z oczu. –Ten człowiek nie jest człowiekiem.
O czym ty...
Proszę mi zaufać, to nie jest człowiek. Ja też nie jestem do końca człowiekiem. Przypomniałem sobie wszystko. Niech mi pan powie, gdzie są moje rzeczy, poruczniku, niech mi pan powie, jeśli chce pan, żeby Rafał przeżył ten incydent.
Rafał...
Nic mu nie jest. Ale jeśli nie powie mi pan, gdzie są te przedmioty, to nie będę w stanie uratować go przed tym– wskazał palcem na mężczyznę w białym kombinezonie, który właśnie zbliżył się do jednego z gapiów, złapał go za głowę i zwymiotował ciemną ciecz w jego otwarte ze zdziwienia usta. Zamroczony przechodzień wrzasnął, ale po chwili całkiem przytomnie spojrzał w stronę pokiereszowanego samochodu policjanta.
Co to jest?– gliniarz, pomimo obrażeń, nie mógł ukryć odrazy i zdziwienia.
Obcy– odparł brunet. –Najbardziej niebezpieczny gatunek we wszechświecie. Genetycznie zmodyfikowany, rozprzestrzenia się poprzez zakażenie przedstawicieli innych gatunków. Wystarczy jego jedna komórka, a nosiciel zaczyna zachowywać się, jak część jednego organizmu z pozostałymi i zmienia się w inkubator milionów kolejnych zarodników.
Skąd ty.. to wiesz?
Walczyłem z nimi. I wiem, jak je zabić. Ale muszę mieć swoje rzeczy, poruczniku.
W schowku...– drżący palec wskazał na klapę nad nogami chłopaka. Michał otworzył ją i wyjął kartonowe pudełko. Sięgnął do niego i wyjął walcowaty przedmiot i czarne, metalowe pudełeczko.
Gwiezdne wojny– Starzyński próbował się zaśmiać, lecz krew popłynęła mu z ust. Obrażenia wewnętrzne musiały być bardzo poważne.
Brunet odwrócił się do Rafała i rzucił:
Wysiadaj i uciekaj w pierwszą uliczkę na lewo. Tam cię później znajdę.
Ale tata...
Tata mi pomoże, ma broń– przerwał mu. –Uciekaj i czekaj na mnie w tej uliczce.
Wskazał palcem na zaułek po lewej stronie. Rafał zawahał się, ale spojrzał w okno i bez słowa wysiadł z auta, po czym najszybciej jak mógł, pobiegł we wskazanym kierunku.
Porucznik gapił się w okno wielkimi, zdziwionymi oczami. Michał spojrzał w tę stronę i przełknął ślinę.
Dwójka Vempari wyłapywała co wolniejszych ludzi z tłumu gapiów i zarażała, wymiotując na ich twarze. Coraz więcej obcych krążyło wokół, zarażając kolejnych i kolejnych.
Poruczniku– powiedział szeptem. –To inwazja. A przeciwnik nie zna słów takich, jak litość, rozejm i układ pokojowy. Z nimi nie da się pertraktować. Nigdy nie wybaczę sobie, że sprowadziłem ich na waszą planetę.
To... nie twoja wina...
Moja– głos chłopca był lodowaty. –Ścigali mnie i przylecieli tu za mną. Ale obiecuję, że nie pozwolę im zawładnąć waszym światem.
Rafał...– wystękał policjant. –Chroń Rafała.
Nie dam go skrzywdzić. Kocham go.
Ko... kochasz?
Tak, poruczniku. Może to dziwne, ale tak jest.
Starzyński pokiwał głową i sięgnął do olstra na szelkach, wyjmując służbowy pistolet.
Po prostu chroń go– powiedział, przeładowując broń. –Bez względu na wszystko.
Ma pan na to moje słowo– odparł Michał i szarpnął za klamkę. Drzwi ani drgnęły, więc wygramolił się przez okno i stanął między stojącymi jak posągi Vempari.
Czas na gwiezdne wojny, skurwiele– powiedział wyzywająco, ściskając lancę w dłoni. Ze ściętego końca walca wysunął się cienki pręt, niemal metrowej długości. Błękitne oczy zamknęły się na chwilę. Kiedy się otworzyły, napastnicy ujrzeli pionowe, kocie źrenice, zatopione w błękitnych tęczówkach.
Pręt, wystający z rękojeści lancy rozbłysł zielonkawym światłem, wydając dźwięk podobny do cichych wyładowań elektrycznych.
Pokaż im, Luke– z tyłu doleciał głos policjanta.
Dobrze, mistrzu Yoda– zaśmiał się Michał i skoczył na najbliższych obcych, tnąc świetlistą klingą ich kończyny, szyje i brzuchy. Z okna samochodu padły strzały. To Starzyński senior ostatkiem sił, na granicy utraty świadomości, pakował kule ze służbowego Glocka w głowy obcych.



***

Rafał, po ucieczce w zaułek, ukrył się w bramie, która prowadziła w głąb podwórza jakiejś obskurnej kamienicy. Przez chwile z miejsca wypadku dolatywały odgłosy strzałów i krzyki ludzi. Po kilkunastu minutach wszystko ucichło. Sądząc, że już po wszystkim, wyszedł z bramy i wpadł prosto na kobietę, której prawa połowa twarzy przypominała przypalony kotlet schabowy. Oparzenie było świeże, czuć było charakterystyczny odór spalonego mięsa. Kobieta spojrzała na niego jedynym zdrowym okiem i ruszyła w jego kierunku. Przez chwilę nie wiedział co robić, ale cofnął się do bramy i wbiegł na podwórze. Podbiegł do pierwszych drzwi na prawo i szarpnął za klamkę. Zamknięte. Chyba mieszkańcy tej kamienicy wysoko cenili sobie prywatność, lub obawiali się złodziei.
Kolejne drzwi również były zamknięte na głucho. Sprawdzał po kolei każde drzwi, które mogły mu pomóc uciec przed demoniczną, poparzoną kobietą. A ta szła zanim, niewzruszenie, spokojnie, z każdą sekundą zbliżając się.
Ostatnie drzwi okazały się otwarte i wpuściły go w korytarzyk. I na tym koniec. Nie było tylnego wyjścia, nie było już drogi ucieczki. Ciężkie kłódki na metalowych drzwiach świadczyły o raczej magazynowym przeznaczeniu znajdujących się tu pomieszczeń, więc pukanie i dobijanie się do nich na niewiele by się zdało.
Oparł się plecami o ostatnie drzwi i ze zgrozą patrzył, jak kobieta o zdeformowanej oparzeniem twarzy zbliża się. Jej sylwetka zasłaniała światło, wpadające przez wejście.
Nie uciekniesz przed nami– szept był tak wyraźny, jakby słyszał go tuż przy uchu. –Jesteśmy Vempari. Jesteśmy jednością. I ty będziesz wkrótce jednością z nami.
Prędzej ty zostaniesz rozpadłością– zabrzmiał znajomy głos i błysnęła świetlista klinga. Odcięte członki napastniczki upadły na ziemię, drgając w konwulsjach. Ostatnie cięcie pozbawiło ją głowy.
Zza pleców kobiety wyłonił się Michał, dzierżąc w dłoni jarzące się zielonym blaskiem ostrze. Spojrzał na przyjaciela i przywołał go gestem. Ten, z obrzydzeniem spoglądając na rozczłonkowane ciało na ziemi, podszedł do niego. Brunet wyłączył lancę i sięgnął do kieszeni, skąd wyjął czarne pudełeczko. Przesunął jego ściankę, tworząc rękojeść, jak w pistolecie. Nacisnął krawędź i przesunął jeszcze kilka elementów i z pudełka powstało coś, co z grubsza można by określić jako broń, ale zamiast lufy posiadała jakby soczewkę.
Nacisnął spust, z soczewki wystrzelił szeroki snop białego światła. Wyglądało to jak bardzo silna latarka, lecz działanie tego urządzenia było zgoła odmienne. Drgające szczątki zwęglały się pod wpływem tego światła, powoli zamieniając w popiół.
Po całkowitym spopieleniu zwłok, czarnowłosy poskładał ponownie urządzenie i schował w kieszeni.
To dezintegrator materii organicznej– wyjaśnił, spoglądając na powstrzymującego wymioty Rafała. –Spali wszystko, co zawiera choćby śladowe ilości wody. A każdy organizm w kosmosie składa się z wody.
Szatyn chciał coś powiedzieć, lecz kwasy żołądkowe i poranny posiłek były szybsze od głosu. Odwrócił się i zwymiotował w rogu korytarza. Brunet podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu.
Wyjdźmy stąd.

***

Co z tatą?– drżącym głosem zapytał szatyn. Michał ciągnął go za rękę przez boczne uliczki miasta, nie chcąc wystawiać się na ogólny widok. Zabił co prawda wielu Vempari na miejscu wypadku, lecz nie miał pewności, czy kilku z nich nie oddaliło się, by pozyskać nowych nosicieli.
Dotrzyjmy najpierw do jakiegoś bezpiecznego miejsca, tam wszystko ci opowiem.
Nasz dom– powiedział Rafał. –Powinien być bezpieczny. Ma wysokie ogrodzenie i system antywłamaniowy.
Brunet kiwnął głową i przyśpieszył, ciągnąc przyjaciela za rękę. Po pół godziny dotarli na uliczkę, w której znajdował się dom Starzyńskich. Weszli na podwórze, dokładnie zamykając furtkę, podpierając ją dla pewności metalowym prętem, znalezionym w garażu.
W domu szatyn zablokował drzwi zamkiem papilarnym i włączył system alarmowy. Od tej chwili nikt nie mógł wejść na podwórze nie zauważony.
Chodź tu– Michał pociągnął Rafała do salonu. Usiedli na sofie. –Włącz to– wskazał na telewizor –może dowiemy się czegoś o rozprzestrzenianiu się inwazji w lokalnych wiadomościach.
Stacje telewizyjne nadawały jednak normalny program, nawet na kanale regionalnym nie było najmniejszej wzmianki, która mogłaby wskazywać na jakieś sensacyjne wydarzenia. Prezenter sucho poinformował o wypadku, w którym zginął policjant. W niewyjaśnionych okolicznościach zniknęło też kilkunastu świadków wypadku.
Brunet nie miał wątpliwości, najeźdźca starał działać po cichu, nie wywołując paniki.
Co się stało z tatą?– zapytał junior, nie odrywając wzroku od ekranu. –Czy to o nim mówili, że zginął?
Niestety, tak– odparł Michał. –Został ciężko ranny w wypadku.
Nie... to nie prawda...– po policzkach Rafała spłynęły łzy. –Powiedz, że to nie prawda!
Przykro mi– błękitnooki złapał go za rękę, lecz ten wyszarpnął ją i spojrzał na niego wściekle.
To przez ciebie!– wrzasnął, zrywając się na równe nogi. –To ciebie chciał dopaść ten z ciężarówki!
Brunet patrzył na niego przez chwilę, nie wiedząc co powiedzieć. Ukrył twarz w dłoniach i westchnął.
To prawda– szepnął. –To ja sprowadziłem tu wroga. To przeze mnie zginął twój ojciec. Jeśli masz zamiar mnie znienawidzić, to zrób to teraz. Odejdę, ale zawsze będę w pobliżu, by cię chronić. To obiecałem porucznikowi. Powiedziałem mu też, że cię kocham.
Junior patrzył na niego z twarzą wykrzywioną bólem, nie było już w niej wściekłości.
Kto to był, ten z ciężarówki?– zapytał drżącym głosem.
To długa historia. W większość moich słów nie uwierzysz. Ale chociaż postaraj się uwierzyć, bo opowiem ci całą prawdę o sobie i tym obcym.
Szatyn usiadł ponownie na sofie i przyciszył telewizor.
Opowiadaj. Po tym co widziałem, jestem skłonny uwierzyć niemal we wszystko.
Michał skinął głową.
Zacznijmy od tego, że nie pochodzę z waszego świata.

***

Generał Artem Trosse siedział na tarasie ponad salką treningową w towarzystwie innego oficera i przyglądał się swemu synowi, trenującemu walkę wręcz z instruktorem. Podziwiał jego kocią zwinność i siłę, którą dysponował mimo wątłej sylwetki. Spocone ciało piętnastolatka prężyło mięśnie, blokując precyzyjne ciosy nauczyciela sztuk walki.
Jest doskonały– powiedział siedzący obok oficer. –Generale, pański syn to przyszłość naszej planety i jej jedyna nadzieja na przetrwanie. Gratuluję.
Dziękuję, admirale Odome– odparł generał zimno. –Aczkolwiek, gdyby to pańskie dziecko musiało przejść przez te wszystkie manipulacje genami, treningi i testy, raczej współczuł bym mu. Panu również.
Proszę nie zrozumieć mnie źle, generale. Współczuję panu jako ojciec i jako człowiek. Lecz jako dowódca floty, jestem pod wrażeniem wyników owych manipulacji i treningów. Sam pan wie, jak niewielu chłopców z grupy kontrolnej przeszło testy.
Owszem, wiem– ton głosu generała zdradzał gorycz. –Wiem też, jak niewielu przeżyło zmiany genetyczne, spowodowane wszczepieniem genów pumy i podmiany białek węglowych na krzemowe. Nie jestem genetykiem, nie jestem nawet naukowcem, ale wiem, że tak nagłe zmiany nie wpływają korzystnie na organizm.
Racja, nie jest pan genetykiem i naukowcem. Z tego powodu proszę, aby zachował pan swoje rewelacje dla siebie i zostawił to zadanie właściwym ludziom. Manipulacje genetyczne mają za zadanie nie tylko wzmocnienie organizmów naszych przyszłych żołnierzy, ale też selekcję. Przez wszystkie etapy przemiany, treningi i próby w terenie przejdą tylko najsilniejsi, najlepiej przystosowani. To oni stanowić będą podstawę naszej cywilizacji. To oni mają szansę zmienić los naszego świata w obliczu inwazji. A sam pan rozumie, że wróg jest wyjątkowo groźny.
To prawda. Przeciwnik jest niebezpieczny– Trosse pokiwał głową. –Jako ojciec buntuję się przeciwko temu, co robicie naszym dzieciom. Ale jako głównodowodzący armii, nie mam wyjścia, muszę popierać te działania. Jak każdy gatunek, posiadamy instynkt samozachowawczy. Chcemy przetrwać. Tylko dlatego pozwoliłem na to, by mój jedyny syn uczestniczył w tym programie.
Admirał wstał i położył dłoń na ramieniu generała.
Pewnego dnia imię pana syna będzie znane każdej istocie ludzkiej na tej planecie. Pańskie jedyne dziecko rozsławi pana nazwisko, zostanie bohaterem. Tego panu i sobie życzę.
Odwrócił się i opuścił taras, schodząc kręconymi schodkami na tył kompleksu szkoleniowego. Trosse zacisnął pięści, tłumiąc przekleństwo w ustach.
Tymczasem trening zakończył się, Mikaeli Trosse powalił trenera na matę, unieruchomił mu kończyny i zamarł z pięścią zatrzymaną o milimetry od jego krtani.
Wystarczy na dziś– powiedział głośno generał, wstając od stolika. –Mikaeli, pozwól tu z panem instruktorem.
Chłopiec wstał i bez gadania ruszył w stronę schodków, prowadzących na taras. Trener ruszył za nim, rozcierając wykręcone ramię. Generał czuł dumę, patrząc na idealne ciało syna, węzły mięśni i błękitne żyły pod opiętą skórą. Ale też czuł gorycz, wiedząc, przez co chłopiec przeszedł, aby osiągnąć ten stan. Czy kiedykolwiek będzie w stanie mu to wynagrodzić?
Mikaeli zdmuchnął z czoła opadające na oczy czarne włosy, poprawił spodenki i zaczął odwiązywać bandaże, chroniące nadgarstki przed urazami w czasie treningu. Błękitne oczy bystro taksowały oficera. Po chwili mężczyzna spuścił wzrok, czując się nieswojo pod spojrzeniem pionowych, kocich źrenic.
Jak trening, synu?– zapytał, unikając przenikliwego wzroku bruneta.
Z każdym dniem coraz mniej wymagający– odparł chłopiec, zerkając na instruktora. –Chyba czas na nowego trenera, ten nie daje rady.
Była to szczera prawda, mężczyzna ledwie dyszał, stojąc z boku, Mikaeli natomiast, poza błyszczącej od potu skóry, nie zdradzał żadnych oznak zmęczenia. Instruktor był jednym z najlepszych żołnierzy jego ojca, młodym, lecz dobrze wyszkolonym i doświadczonym.
Generał zaśmiał się, słysząc słowa syna.
Nie lekceważ umiejętności twojego instruktora, to dobry żołnierz. Takie słowa ranią go.
Brunet spuścił wzrok.
Nie miałem zamiaru nikogo obrażać. Jeśli tak się stało, to proszę o wybaczenie– skłonił głowę przed trenerem. Mężczyzna uśmiechnął się z trudem, ocierając pot z czoła.
Nie obrażają mnie twoje słowa, chłopcze– powiedział.– Twoje dobre wyniki to dla mnie najwyższa pochwała i świadectwo tego, że masze treningi przyniosły zamierzone efekty. Z dumą stwierdzam, że jesteś najlepszym z moich podopiecznych.
Dziękuję– odparł Mikaeli i ponownie ukłonił się trenerowi.
Masz szacunek do opiekunów, to dobrze– rzekł ojciec. –Będziesz godnie reprezentował nasze nazwisko. A być może, pewnego dnia i tytuł. Marzę o tym, byś został moim następcą i poprowadził naszą armię. Ale przed tobą jeszcze długa droga i wiele ciężkich treningów.
Wiem, ojcze.
Nie zmienię ci instruktora. Od jutra dołączy do waszych treningów drugi szkoleniowiec. Zobaczymy, jak sobie poradzisz z dwoma przeciwnikami.
Usta bruneta skrzywiły się w uśmiechu.
Czekałem na tę decyzję od dawna– błysnął okiem w stronę ojca. Generał zauważył, że jego źrenice były okrągłe, nie miały w sobie nic kociego.
Westchnął z ulgą, czując, że jego syn mimo wszystko pozostał człowiekiem.

***

Rafał siedział przez chwilę w milczeniu, próbując poukładać sobie w głowie słowa błękitnookiego.
Czekaj...– sapnął –czy próbujesz mi powiedzieć, że jesteś kosmitą?
Jeśli pochodzenie z innej planety kwalifikuje mnie jako kosmitę, to tak, jestem nim.
A tamten z ciężarówki?
On był bardziej obcy, niż ja. Ich gatunek przypomina raczej wirusa, który zaraża wszystkie żywe organizmy, żyjące w kosmosie.
Skąd pochodzą? Czego chcą?
Michał wzruszył ramionami.
Nie znam zbyt wielu szczegółów, ale z lekcji na ich temat pamiętam, że kiedyś byli podobni do nas, do ciebie lub mnie. Bardziej... ludzcy. Jednak jakiś kataklizm lub epidemia zmusiła ich naukowców do prac nad sposobami przetrwania.
Znaleźli sposób, jak przypuszczam.
Owszem– odparł brunet. –Poddali modyfikacji genetycznej kilku swoich przywódców, przekształcając ich w nosicieli pewnego wirusa, który wchłonął ich świadomość. Trudno to wytłumaczyć, ale niezależnie od ilości osobników i dzielących ich odległości, są jak jeden umysł. Wszyscy w jednym ułamku sekundy myślą o tym samym, ale poszczególne osobniki pełnią rolę jakby kończyn... części ciała większego organizmu. Dlatego działają tak sprawnie, nie wahają się, wspólnie realizują działania. Nie dyskutują między sobą, nie kłócą się. Po prostu robią to, co ich wspólna świadomość pomyśli.
Jak pszczoły albo mrówki...– zamyślił się szatyn. –Zbiorowa świadomość. Królowa jest jedna, robotnice wykonują jej myśli.
Chyba wiem o co ci chodzi–przytaknął brunet. –Niektóre gatunki owadów zachowują się podobnie, ale potrzebują jakichś sposobów komunikacji, jak sygnały chemiczne, dźwięk, ruchy ciała. Jednak w przypadku tego gatunku wygląda to inaczej. Tu nie ma dialogu, nie ma wydawania rozkazów podwładnym. Tu jeden, wspólny umysł myśli, co należy zrobić, a poszczególne osobniki, jak części jednego organizmu, wykonują to.
Junior podciągnął kolana pod głowę i oparł na nich brodę.
Gdybyś powiedział mi to tydzień temu, bez wahania wykręciłbym numer do wariatkowa, żeby cię zabrali na leczenie– powiedział w zamyśleniu. –Jednak po tym co widziałem, wiem, że mówisz prawdę. Kiedy ten kierowca zaczął rzygać im na twarze...– zadrżał na wspomnienie wydarzeń z miejsca wypadku. –A później ci zarażeni zachowywali się tak jak on. Działali jak jedna osoba.
Michał złapał go za rękę i ścisnął delikatnie.
Posłuchaj– szepnął. –To bardzo ważne, żebyś o tym wiedział.
Jasna grzywka zafalowała, gdy Rafał pokiwał głową. Brunet kontynuował
Twój ojciec doznał śmiertelnych obrażeń w czasie uderzenia ciężarówki. Żył i był świadomy, ale nie było już dla niego ratunku.
Usta juniora zadrżały, po policzkach spłynęły łzy.
Zginął jak żołnierz na polu walki– mówił Michał. –Strzelał do atakujących mnie Vempari. Nie da się ich w ten sposób zabić, ale skutecznie spowolnił ich ataki, przez co mogłem zabić większość z nich. Dla mnie i dla ciebie zginął jak bohater i nie ma znaczenia, że nikt poza nami nie wie, co tam się naprawdę wydarzyło.
Czara goryczy i żalu przelała się, płacz wstrząsnął Rafałem. Już nie hamował łez. Brunet przytulił go i pogłaskał po plecach.
Nie bój się– szepnął. –Będę przy tobie zawsze i wszędzie, nie pozwolę cię skrzywdzić.
Wiem... wiem– pociągnął nosem junior. –Ale teraz będą nas szukać. Vempari, żeby nas zabić. I policja, bo wiedzieli, że dzisiaj tata miał cię odstawić do izby dziecka. I że ja byłem z wami w aucie.
Na razie zostaniemy tutaj– zadecydował Michał. –Nie będziemy włączać światłą, żeby dom wyglądał na pusty. Później pomyślimy nad zmianą kryjówki.
Mam wrażenie, że nie zdołamy się ukryć przed Vempari. Może przed policją, ale nie przed nimi.
Brunet zagryzł wargę.
Mam pewien pomysł. Musimy tylko dotrzeć nad jezioro, tam gdzie znalazł mnie patrol.
Co to za pomysł?
Jutro ci opowiem z detalami, a teraz chodźmy spać– pogłaskał Rafała po policzku. –Przynieś koc z twojego pokoju, prześpimy się tutaj. W razie niebezpieczeństwa stąd będzie nam łatwiej uciec, niż z piętra.
Szatyn pokiwał głową i poszedł na górę. Po chwili wrócił z seledynowym kocem, pod którym położyli się na sofie i zasnęli.


10 komentarzy:

  1. Ej ej, to opowiadanie jest świetne :D
    Jak zawsze czekam na dalsze części :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki bardzo :) Teraz będzie krótka przerwa, czas na inne opowiadanie, ale wkrótce będzie nowy rozdział :)

      Usuń
  2. Wiec tak...Bardzo podoba mi się to, jak piszesz i oby tak dalej :D Pomysł bardzo świetny i z niecierpliwością czekam na następny :D


    Fanka Yaoi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, miło wiedzieć, że komuś się to podoba :)

      Usuń
  3. Siostra, ja Cię kiedyś zamorduje XD Rozwalasz mi totalnie psychikę, która i tak nie jest najlepsza :P Ale za to właśnie Cię kocham :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejny rozdział, yatta! :D Czekam na następny ;)
    A, i takie pytanie mam. Czy zamierzasz kontynuować swoje dwa pozostałe opowiadania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie za miłe słowa :) Co do pozostałych opowiadań, będą kontynuowane. "Odcienie tęsknoty" będą normalnie kontynuowane, ale "Krwawe żniwa" będą publikowane tylko we fragmentach, gdyż zamierzam wydać je w formie ebooka. Co za tym idzie, nie mogę publikować ich w całości.

      Usuń
  5. Witam,
    uff udało mi się w końcu przeczytać rozdział, oby ten brak czasu i możliwości się więcej u mnie nie pojawił, bo to aż....
    rozdział fantastyczny, aż chce się wiedzieć co dalej pomysł świetny, styl masz rewelacyjne, czyta się naprawdę wspaniale...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    autorze, proszę odezwij się ja bardzo tęsknię za opowiadaniem.... już od tak dawna nie pojawia się tutaj nic nowego...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu, Basiu :) Długo mnie nie było,ale wracam do pisania i nie zawiodę. Wkrótce nowy rozdział.

      Usuń